poniedziałek, 28 listopada 2016

Piotr Szyszko - rozmowa: część 2

Zgodnie z zapowiedzią prezentuję drugą część rozmowy z Piotrem Szyszką. Rozmowa została przeprowadzona w czerwcu, odpowiedź na ostatnie pytanie została jednak zmieniona i uzupełniona w listopadzie - na bardziej aktualne informacje. W dzisiejszej części przeczytacie o skoku na bungee, Jurku jako agencie oraz akcji, w jakiej obecnie bierze udział uczestnik pierwszej edycji.
-------------------------------------------------------------------------------
Nie miał pan obaw, że nie uda się wykonać zadania na moście, czyli nie wszyscy skoczą na bungee? Zwłaszcza Izolda bała się wejść na barierkę
To prawda, ale nie tylko ona. Izolda od początku do końca była w strachu, ale też spietrana z barierki przy pierwszym podejściu zeszła Iza. I bardziej bałem się, że to właśnie Iza nie skoczy, bo była nieprzewidywalna. Gdy widziałem, jak wycofuje się z barierki, trochę mnie zmroziło. Inaczej było z Izoldą, która się bała, ale wiedziałem, że przy dużej pracy nad nią, można z niej coś wycisnąć.
Powiem też o jednej kwestii związanej z tym zadaniem Obserwowałem je po powrocie z wyprawy w kilku zagranicznych edycjach. Zauważyłem jedną prawidłowość – w każdej z nich na początku skakali ci, którzy mieli ochotę. Na koniec zostawali najbardziej strachliwi. Nie dość, że i tak się te osoby bały, to jeszcze ta presja w między czasie urosła do ogromnych rozmiarów. Myśmy zrobili inaczej. Ja jako jedyny już wcześniej skakałem, wiedziałem więc jaki to będzie stres. Starałem się więc wypchnąć te bojące się osoby, jakoś im pomóc się przełamać, po to, by skoczyła grupa, a nie aby skakać samemu dla siebie i nie martwić się o innych. Taka różnica była przynajmniej w tamtych czasach – inne społeczeństwa funkcjonowały inaczej, każdy może się ładnie uśmiechał, ale interesowało go tylko to, co z nim związane. Być może dla programu to było fajne, ale myśmy zaczęli to zmieniać i to spowodowało, że realizatorzy mieli problem. Zdaje się, że pracowali przy „Agencie” Szwedzi i Duńczycy, którzy nie mogli zrozumieć, dlaczego mamy gdzieś agenta i zamiast zajmować się nim i rywalizacją między sobą, współpracujemy. Grupa potrafiła zapłacić za kolegę, by mógł się spotkać z dziewczyną, jeden drugiemu oddał zielone piórko… Tego w żadnym kraju wcześniej nie było, tylko Polacy tak się zachowywali. Myśmy się ze sobą jednak tak zżyli, że każde odejście kogoś z grupy to był dramat.
Spodziewał się pan, że pana okrzyk „Na pohybel” – z skoku na bungee staną się czymś w rodzaju motta programu?
To fakt, na pohybel pojawiało się w różnych innych akcjach, nawet jak już mnie nie było. Zostawiłem nie tylko okrzyk, ale też żółtą koszulkę lidera… Zdecydowaliśmy, że jeśli osoba wskazana jako lider odpadnie z programu, wybrany zostanie nowy, który przejmie tę koszulkę i ją założy, jako symbol przewodnictwa. I tak się stało, w tej koszulce pojawił się zarówno Kuba jak i Remek. Wracając do okrzyku – zadziałałem spontanicznie, po prostu wyrwało się z młodej piersi i poleciało.
Słowa „Na pohybel” do dziś są pamiętane…
Tak, i jeszcze „K…a mać, babcia na bungee”.
To akurat dla mnie były najzabawniejsze słowa, jakie padły…
No bo to było zabawne. Nawet po programie gdy się spotykaliśmy i wracaliśmy do tych wszystkich zdarzeń, zaczęliśmy operować zwrotami, które padły w programie. Nikt nam niczego nie narzucał, wszystko co padło z naszych ust było nasze, autorskie. Biało-czerwone barwy wymalowane na twarzach to też był nasz pomysł. Farby kupiliśmy za pieniądze, które dostaliśmy pierwszego dnia na tzw. drobne wydatki. Flagi podczas skoku na bungee to też nasz pomysł. Nikt ich nam nie dał przed skokiem – pozostały one z wcześniejszego zadania, które odbywało się poprzedniego dnia, a więc zorganizowanie polskiego wieczoru. Kuba skoczył z jedną flagą, ja z drugą, bo akurat tylko dwie flagi były. Czegoś takiego nikt wcześniej z ekip hiszpańsko-belgijsko-holendersko-szwedzkich, a więc w krajach, gdzie już program wcześniej się pojawił, nie zrobił.
Dlaczego uważał pan, że to Jerzy jest agentem i konsekwentnie na niego stawiał?
Fakt pierwszy – nikt nic nie wiedział, nawet o miejscu docelowym, do którego lecimy, a on miał na sobie szelki we francuskich barwach. Patrzę na lotnisku, a on w tych czerwono-biało-niebieskich szelkach. Myślę sobie: czy to może być zbieg okoliczności? Druga sprawa: przyjeżdżamy na lotnisko, po czym okazuje się, że jednej osobie coś zniknęło z plecaka. Komu? Jurkowi… A przecież agent ma cały czas mieszać, przeszkadzać. Pytałem, co mu zginęło, nie chciał powiedzieć. Później się okazało, że miał jakieś kamyki, które mu ktoś podarował, i to właśnie one zniknęły. Kolejna sprawa – spałem z nim w pokoju, zaglądałem mu do buta, by poznać, jaki ma numer, bo na teście było nawet pytanie, jaki numer buta nosi agent. Jak byk było napisane 42. Gdy go potem zapytałem o numer, odpowiedział, że 41… Myślę sobie, wprowadzasz mnie gościu w błąd. Co najgorsze – w pierwszym zadaniu, na które ruszyliśmy śmigłowcami, w mojej grupie była Agnieszka, która załatwiła nam pojazdy do centrum pewnego miasta, w którym mieliśmy się wszyscy spotkać… To od razu odsunęło od niej podejrzenia.
Czy wyciągając czerwone piórko z koperty czuł pan bardziej zaskoczenie, że źle pan wytypował agenta, czy żal, że nie będzie mógł już dłużej brać udziału w zabawie i wykonywać zadań?
Zawód i żal, niemal załamka. Skoro ja na sto procent wiedziałem, że to Jurek, a oni mi do koperty czerwone piórko włożyli… To było ogromne zaskoczenie, uczucie zawodu i żal do siebie i całego świata. Mocno mnie to chwyciło. Wszystkiego się spodziewałem, ale nie myślałem, że to moja kolej, skoro wiedziałem, że agentem jest Jurek.
Po moim odpadnięciu okazało się, że pozostało tylko trzech facetów. Wojtek, Romek i ja odpadliśmy już na początku programu i wśród realizatorów zaczęło się pojawiać okrutne przerażenie, bo gdyby choć jeszcze jeden facet odpadł, nie miałby kto zadań wykonywać, a było przecież potem trochę zadań sprawnościowych, jak chociażby rowery… Po trzecim odcinku nastąpił telefon do Warszawy, bo obawiano się, że program może się sypnąć. 
Była jakakolwiek próba ingerencji w to, co macie powiedzieć lub zrobić?
Podobno w kolejnych edycjach były już różne sugestie. My od początku do końca działaliśmy według uznania, nikt nie ingerował w nasze zachowanie. Trzeba jednak dodać, że nasze wypowiedzi były nieco manipulowane – choćby puszczano tylko fragment sugerujący to, co chcieli realizatorzy. Chodziło też o to, by trochę więcej niepewności zasiać wśród telewidzów.
Oklaski na koniec programu dla Agnieszki były spontaniczne?
Tak i myślę, że były one dla niej ważne. Źle się czuła psychicznie, niczym zdrajczyni. Podbudowaliśmy ją w ten sposób, daliśmy do zrozumienia, że nie mamy o to żalu, bo to była jej rola w programie. Swoją drogą ja bym bardzo chętnie odgrywał rolę agenta, nie miałbym żadnych skrupułów.
Ma pan ulubione zadanie z Agenta? Albo takie, które miało miejsce po pana odejściu z programu, a w którym chętnie wziąłby pan udział?
Żal mi było na przykład rowerów, gdybym był wówczas jeszcze w programie, myślę, że wjechalibyśmy na górę.
Pamięta pan jakieś ciekawostki z programu, które nie pojawiły się w telewizji?
Niezbyt miłe zdarzenie miało miejsce już po programie, podczas kręcenia epilogu. Jedna z uczestniczek, Małgosia była sympatyczną dziewczyną, ale nie do tego programu. Miała jakiś problem, który objawił się właśnie w Krakowie. Otóż dotarła na dworzec, po czym na tym dworcu utknęła, miała problem, żeby się w ogóle z niego ruszyć. Realizatorzy w ogóle to olali, trzeba było im niemal siłą przemówić do rozsądku, by wsiedli w samochód i ją przywieźli z tego dworca. Owszem, mocno dbali o to, co miało znaczenie dla programu, ale olewali inne kwestie, co mnie mocno ubodło. Zaprosili ją do programu, powinni się więc nią zainteresować. 
Tego pytania nie mogło zabraknąć. Jak uczestnik agenta ocenia edycję z gwiazdami?
Dla mnie to żenada. Ciągle tylko, liny, liny, liny… monotonia. Naprawdę, żeby pozjeżdżać sobie na linie nie trzeba wyjeżdżać do RPA, można było to samo zrobić na jurze krakowsko-częstochowskiej. Zero dramaturgii, zero klimatu, celebryci promowali się kosztem TVN.
Miał pan w późniejszych latach kontakt z telewizją?
Edward Miszczak zaprosił mnie do ekipy, która przygotowywała program „Ekspedycja”, podczas którego spotkałem się z dziwnym traktowaniem mojej osoby i dziwnymi sytuacjami, które miały miejsce na planie podczas realizacji programu. Może przyjdzie jeszcze czas, by o tym szerzej opowiedzieć.
Co poza tym? Zrealizowaliśmy z Anią Guzik cztery odcinki programu heerro na Ukrainie, byłem z Martyną Wojciechowską na Mont Blanc, Kilimandżaro czy Saharze – te ostatnie wyprawy co prawda były wyjazdami bardziej prywatnymi, ale odbyły się dzięki kontaktom nawiązanym podczas pracy w TVN.
Czy na początku emisji programu zdarzyło się, że ktoś z pana znajomych typował pana na Agenta?
Tak, ale to było naturalne. A gdy odpadłem, uknuli teorię, że pożegnałem się z programem, bo byłem za dobry. To było śmieszne, bo zadecydował ślepy los, a raczej odpowiedzi na pytania, ale znajomi i fani wiedzieli lepiej. Gdy odpadłem, mieli ogromny żal, że mnie z programu wyrzucili.
Udział w „Agencie” miał jakikolwiek wpływ na pana codzienne życie?
Przychodziłem na przykład do urzędu skarbowego, czy też załatwiałem inne sprawy urzędowe i sprawę, którą normalnie załatwiało się w kwadrans, ja załatwiałem 45 minut, bo pół godziny musiałem opowiadać o „Agencie”, co oczywiście było miłe, bo dobrze wspominam udział w programie i pobyt we Francji. Powodowało to jednocześnie, że zyskiwałem przychylność i życzliwość ludzi. Z kolei na to, czym się zajmowałem, poza telewizją, wpływu nie miało. 
A czy teraz zdarza się jeszcze, że ktoś rozpoznaje w panu uczestnika „Agenta”?
Oczywiście, zwłaszcza jeśli podjeżdżam w nowe miejsce, albo spotykam nowe osoby, głównie w wieku nieco ponad 20 lat, słyszę: o, ty z „Agenta” jesteś. 
Czym się pan teraz zajmuje?
Cały czas robię to co lubię, organizowałem różnego rodzaju spotkania paintballowe, quady, teraz zaś na przykład organizuję raftingi i tym podobne wyprawy. Robię to co lubię, a przy okazji zarabiam. Dotychczas organizowałem wyprawy będące połączeniem raftingu i kanioningu na Bałkanach, ostatnio byłem natomiast w Gruzji i w przyszłym roku planuję taką wyprawę zorganizować w tym kraju. Jeśli ktoś chciałby przeżyć przygodę połączoną z ekstremalnymi wyzwaniami, niech zajrzy na stronę www.heerro.com, tam znajdzie szczegóły dotyczące wypraw.
Dodam jeszcze, że w najbliższym czasie będzie w TVP pokazywany mój przejazd z Gruzji do Polski samochodem z czasów drugiej wojny światowej (Link do materiału o wyprawie, od 11.50). Całość prawdopodobnie zajmie od 8 do 10 dni, a wzmianki o tym wydarzeniu mają pojawiać się na TVP 3 Opole, a możliwe, że także w Teleexpresie. Informację z wyprawy będzie też można znaleźć na facebooku – profil Heerro.
*     *     *
Przypominam o możliwości przesłania pytań do Piotra - chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na tematy poruszone w rozmowie lub macie swoje pytania, które w wywiadzie nie padły, piszcie. Pytania można przesyłać tradycyjnie przez formularz kontaktowy, pw na facebooku lub komentarz z adnotacją "Pytanie do Piotra".

5 komentarzy:

  1. Jeszcze ciekawsze od pierwszej części:) Wielkie podziękowania dla wszystkich, dzięki którym ten wywiad powstał; to wiele dla nas, fanów Agenta znaczy, poznawać przebieg ulubionego programu poza kamerami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę bardzo, bardzo dziękuję za wywiad każdemu z rozmówców. Te informacje są zarówno interesujące, jak i cenne dla grupy fanów Agenta, do której sama należę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pan Piotr, jak i inni uczestnicy mogą mówić o sobie szczęściarze że załapali się na tamte edycje :) Teraz są miło wspominani po latach, a i sami pewnie przyjemnie się z tym czują że się o nich pamięta.
    Dzięki za wywiad.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że ten program jest właśnie dla takich ludzi jak pan Piotr :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie nurtuje co takiego wydarzyło się na planie Ekspedycji. Może Autorowi strony uda się to wyciągnąć z Piotra?

    OdpowiedzUsuń

Komentarz pojawi się na stronie po zatwierdzeniu przez moderatora