czwartek, 2 czerwca 2016

Rozmowa z Jerzym Pankowskim - część 1

Od nagrania i emisji pierwszej edycji "Agenta" minęło już niemal 16 lat. Wiele osób z sentymentem wspomina jednak pierwsze trzy edycje programu, z chęcią wraca do starych odcinków i po raz kolejny śledzi zmagania uczestników zastanawiając się, co byłoby, gdyby to oni byli na ich miejscu, co czuli uczestnicy w konkretnej sytuacji i dlaczego zachowali się tak, a nie inaczej. Wspomnieniami z udziału w programie "Agent" zgodził się podzielić z nami Jerzy Pankowski, finalista pierwszej edycji reality show. Poniżej pierwsza część rozmowy, w której opowiada m.in. o castingach, zatargu z Izoldą, upadku na rowerze i o tym, czy miał propozycję, by zostać Agentem.
**********************************************************************
W jaki sposób dowiedział się pan o tym, że będzie kręcony program i dlaczego postanowił się pan zgłosić?  
Na początku 2000 roku, oficjalnie 1 lutego, przeszedłem na emeryturę. Wcześniej przez 25 lat pracowałem w kopalni miedzi. Za każdym razem, gdy ktokolwiek zjeżdża na dół, nie wie, czy stamtąd wróci. Pracy na dole towarzyszy adrenalina, której brakowało mi, kiedy przestałem pracować. W telegazecie TVN przeczytałem ogłoszenie, którego treści dokładnie mogę nie zacytować, ale w skrócie brzmiało mniej więcej: „Jeżeli chcesz przeżyć wspaniałą przygodę, zgłoś się do nas”. Napisałem list, w którym zawarłem informacje o sobie i chęć uczestnictwa w tej przygodzie. Po kilku lub kilkunastu dniach otrzymałem zaproszenie na casting, który odbywał się w Krakowie. 
Proszę opowiedzieć o przebiegu castingu.
W holu otrzymałem do wypełnienia ankietę, która oprócz punktów standardowych, zawierała także pytania typu: Czego byś nie zrobił? Czego się obawiasz? Czego nie lubisz? Zauważyłem w owej ankiecie pewne skrajności, wyczułem w pewnym sensie niebezpieczeństwo. Zostawiłem więc je puste, także dlatego, że po tylu latach pracy w kopalni niczego się nie obawiałem. W kolejnym etapie zaprowadzony zostałem do małego pokoiku, gdzie podpięli mi mikrofon, a po przekątnej była ustawiona kamera. Jedna z dwóch przebywających w tym samym pomieszczeniu dziewczyn podeszła do kamery, pogmerała przy niej i po chwili usiadła. Nie zauważyłem, by świeciła się lampka, toteż sądziłem, że to tylko podpucha i że nic nie jest nagrywane. Porozmawialiśmy kilkanaście minut, po czym znów jedna z dziewcząt podeszła do kamery i coś przy niej robiła. Zapytałem: – To kamera była cały czas włączona? Usłyszałem odpowiedź twierdzącą. Może właśnie dzięki temu, iż sądziłem, że nie jestem nagrywany, wypadłem podczas rozmowy naturalnie, zachowywałem się swobodnie.
Niedługo potem przyszło kolejne zaproszenie – tym razem do Warszawy. To spotkanie było mocno utajnione, położony był nacisk na to, aby zjawić się punktualnie, by przypadkiem nikogo niepożądanego nie spotkać. Odbywało się ono w jakiejś szkole. Zaprowadzili mnie do klasy, posadzili na krzesełku, znów mikrofon i kamera. Tym razem już wiedziałem, co się święci, starałem się jednak na nią nie zwracać uwagi. Z drugiej strony siedziało grono realizatorskie, z którym odbyłem słowny ping pong. W późniejszym terminie realizatorzy pojawili się też z kamerą u mnie w domu, nagrywali rodzinę i ich wypowiedzi.
Czy w zgłoszeniu lub podczas castingów musiał pan podać informację, czy chciałby pan być agentem, czy też uczestnikiem walczącym o wygraną?
Nie i w zasadzie tylko raz, już podczas spotkania w Warszawie, padło pytanie: Co by było, gdybyśmy zaproponowali, żebyś był agentem? Odpowiedziałem, że podjąłbym się tej roli.
A czy to prawda, że gdy jechał pan na lotnisko nie wiedział pan, dokąd polecicie, ani co będziecie dokładnie robić?
Tak. Dopiero gdy pojawiłem się na lotnisku podszedł jeden z realizatorów programu i wręczył kopertę, w której były bilety – jeden do miejsca docelowego i drugi - otwarty – powrotny. Ekipa produkcyjna poleciała na miejsce wcześniejszym samolotem, my zaś czekaliśmy na lotnisku. Każdy z biorących udział w „Agencie” dostał kopertę formatu A-5, na której odpowiednią czcionką było naniesione jego imię. Właśnie po tych kopertach poodnajdywaliśmy się na lotnisku, poznaliśmy i razem poszliśmy do samolotu.
Porozmawiajmy o samym udziale w programie. Które zadanie było dla pana najtrudniejsze pod względem psychicznym lub fizycznym?
Jedno z zadań polegało na tym, że przynajmniej jedna z czterech osób powinna dotrzeć do określonego miejsca (nazwa zadania „Polowanie” – przyp. autora). Byliśmy wówczas ubrani w stroje, w jakich rywalizuje się w paintball, upał był niemiłosierny. Ustaliliśmy między sobą, że Remek będzie tą osobą, która ma dotrzeć na miejsce, a my mieliśmy się podłożyć i skupić na sobie uwagę łowczych – a przypomnę, że jedna z tropiących nas osób jeździła na koniu, zaś nad nami latał helikopter. Było to dla mnie przykre doświadczenie psychiczne, czułem się wówczas jak zwierzyna łowna, która nie może nic zrobić, w żaden sposób nie może się odgryźć. Strzelali do nas jak do kaczek.
Czemu jako pierwszy zdecydował się pan na skok na bungee?
Byłem wówczas przekonany, że jestem najstarszy i że powinienem innym dać przykład. Dopiero później okazało się, że Iza jest ode mnie starsza chyba o rok. Co do skoku – szarpało po nogach strasznie, może nie przy pierwszym odbiciu, ale przy kolejnych już tak. Byłem chyba jedynym niemym skoczkiem, który w trakcie wykonywania tego zadania nie krzyczał ani nie śpiewał
A gdyby miał pan teraz możliwość powtórzenia skoku, zdecydowałby się pan?
Nie, bo taka dawka adrenaliny nie jest już mi potrzebna.
Na początku trzeciego odcinka pokazana została scena, w której doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań między panem i Izoldą. To był jednorazowy incydent, czy był to poważniejszy konflikt?
Sprawa miała swój początek dzień wcześniej. Izolda bała się skoczyć na bungee, gdy już to jednak zrobiła, podszedłem do niej i powiedziałem, że bardzo dobrze, że skoczyła. Ona na to: „Odpier… się od mnie”. Co prawda usłyszałem później tłumaczenie psychologa, że jej zachowanie to wynik stresu i przeżyć, ale jednak jakieś zasady kultury obowiązują. Ja bym czegoś takiego na pewno nie powiedział. Później, gdy świętowaliśmy wykonanie zadania, Izolda jak gdyby nigdy nic chciała ze mną stuknąć się kieliszkiem z szampanem. Ja wówczas cofnąłem rękę, przez co została ze swoim kieliszkiem w powietrzu. W moim odczuciu Izolda, która teraz jest reporterką TVN, sprawiała wrażenie osoby, która za wszelką cenę chciała zaistnieć w mediach, pokazać się. My zaś w większości traktowaliśmy udział w programie jak fajną przygodę i dobrą zabawę.
Po kilku dniach mogliście spotkać się z bliskimi, ale aby z nimi porozmawiać, musieliście wcześniej prawidłowo odpowiedzieć na kilka pytań z nimi związanych. Obawiał się pan, że usłyszy pytanie, na które nie będzie znał pan odpowiedzi?
Raczej byłem pewien, że odpowiem. Wiedziałem, że jeśli ktoś ze znajomych przyjedzie, to na pewno nie będzie to żona, bo boi się latać. Przyjechał syn. Później żartowaliśmy, że to spotkanie jednym dało dużo przyjemności i radości, bo pojawił się partner lub partnerka, a inni ze spotkania mieli tylko sporo radości.
W zadaniu „sztafeta” miała miejsce sytuacja, w której upada pan podczas jazdy rowerem. Rzeczywiście pan zasłabł, czy może – jak to zasugerował jeden z czytelników bloga – upadł pan specjalnie?
W owej sztafecie pałeczką było bodaj dziewięć cyfr, które mieliśmy sobie nawzajem przekazywać. Pierwsza zmiana to Liwia i Remek, którzy mieli płynąć kajakiem. Mieli, bo potem okazało się, że ze względu na to, iż rzeczka, którą mieli płynąć niemal wyschła, więc częściej ten kajak nieśli niż nim płynęli. Mnie kod miał przekazać jadący na rolkach Kuba. Nie zrobił tego, więc dalsze działanie w sztafecie stało się bezcelowe. Siadłem jednak na rower, a dodam, że tego dnia panował ogromny upał. Przede mną jechał Pickup z otwartym tyłem – siedział tam kamerzysta. Gdyby kierowca jeszcze jechał jednostajnie przez cały czas... Tymczasem on czekał, aż prawie w niego uderzę i wówczas ostro ruszał do przodu, wzbijając tumany kurzu, które później wdychałem. Pomyślałem sobie: o nie, jak tak ma to wyglądać, to nie pojadę dalej. Takiego wała. Upadłem specjalnie, a potem starałem się wiarygodnie wyglądać, bo wokół mnie biegał jak oszalały kamerzysta i nagrywał. Zabrali mnie potem do lekarza, zmierzyli ciśnienie, poziom cukru. Doktor stwierdził, że to wynik zmęczenia i upału. W taki oto sposób zakończyłem udział w zadaniu w glorii męczennika, a do prawdy aż do zakończenia nadawania programu nie przyznawałem się, by nie wpłynąć w ten sposób na opinię telewidzów. 
Ciąg dalszy nastąpi
*     *     *
Za kilka dni pojawi się druga część rozmowy, w której Jerzy wyjawi, jak z jego perspektywy wyglądały dwa pierwsze dni w programie, dlaczego od początku uważał, że to kobieta jest agentem i co się z nim działo po programie.
Zachęcam też wszystkich fanów Agenta do przesyłania swoich pytań do Jerzego, który zadeklarował, że z pewnością na nie odpowie. Liczba pytań nieograniczona. Przesyłać je można poprzez profil na facebooku "Mówimy NIE celebrytom w Agencie" - wysyłając prywatną wiadomość, pisząc komentarz pod wywiadem, w którym będą same pytania (nie zostanie on opublikowany) lub wysyłając wiadomość poprzez formularz kontaktowy umieszczony z prawej strony bloga.

12 komentarzy:

  1. No no, bardzo ładna ta niespodzianka. Nie tylko z powodu samego wywiadu, ale to, co jest w nim zawarte. Po wielu latach poznaliśmy powód konfliktu z Izoldą oraz dowiedzieliśmy się, jak to było z upadkiem na rowerze.
    Jestem pod wrażeniem, przyznam. Serdeczne podziękowania dla pana Jerzego za poświęcony czas na te szeroko rozwinięte odpowiedzi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybornie się to czyta! Chcę więcej, jeśli można, to dużo więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niespodzianka w "w dechę". Naprawdę się cieszę, że udało się dotrzeć do zawodnika i to do samego finalisty. A że pan Jerzy nigdy z wysławianiem się nie maiał problemu, wypowiedzi są ciekawe i wyczerpujące. Z niecierpliwością czekam na kolejną część :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo miła niespodzianka :) super, że pan Jerzy zgodził się odpowiedzieć na pytania.
    Rany, jakby tak jeszcze dotrzeć np. do Liwii, Agnieszki... *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Liwii i Agnieszki dotrzeć to trzeba by się otrzeć o cud :) Ale wszystko wskazuje na to, że nie będzie to jedyna rozmowa. Jeszcze w tym miesiącu powinna pojawić się kolejna... Więcej na razie nie zdradzę

      Usuń
    2. czyżby Remek...? *.*

      Usuń
  5. Wpis rzeczywiście warty wzniosłej zapowiedzi. Uświadomił mi wiele kwestii, których nie byłam świadoma, bo Jerzy zna "Agenta" "od podszewki", a ja jestem biernym widzem, który zobaczy tylko tyle, ile kamerzyści są w stanie nagrać a montażyści dobrać do wyemitowania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super niespodzianka :) Świetnie, że pan Jerzy tak dokładnie odpowiedział na pytania, nie mogę się doczekać kolejnej odsłony. Podziękowania należą się też Autorowi bloga, który wciąż na nowo zaskakuje swoich czytelników, trzymaj tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robię co mogę :) Ale coś mi się wydaje, że większej niespodzianki to już nie uda mi się przygotować :) Poprzeczka wisi bardzo wysoko, a ja mam ledwie 1,72m. i żadnej tyczki pod ręką :)

      Usuń
  7. Jeśli chodzi o Liwię, to z tego co widzę, od niedawna ma Facebooka, więc można do niej się dobijać w sprawie pytań :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liwia ma facebooka? Znalazłeś jej profil daj znać?

      Usuń
  8. Remek na pewno chetnie odpowie. Widac po wpisach na fb ze tak jak my ma sentyment do agenta

    OdpowiedzUsuń

Komentarz pojawi się na stronie po zatwierdzeniu przez moderatora