Na początek oddaję głos Joannie, która przesłała swoją opinię: "Dla mnie zdecydowanie lepsza była kolacja. Dlaczego? Po pierwsze, nadawała ona programowi jakiś określony rytm. Wiadomo było, że po dwóch wyczerpujących dniach nadejdzie wieczór na podsumowania, kto przez ostatni czas i w ogóle najbardziej się „napracował” dla grupy. W Agencie G. ogłoszenie wyników miało miejsce w różnych porach doby, co zaburzało harmonię, miałam poczucie, że dzień został nienaturalnie „urwany”. Po drugie, na kolacji grupa siedziała przy stole i każdy zawsze zajmował to samo miejsce, tak więc po wyeliminowanych zostawały wyraźne luki. Widok pustych krzeseł i talerzy potęgował napięcie, a w głowie rodziło się pytanie: „Kto będzie następny”. W Agencie G. niestety pustki po nieobecnych uczestnikach nie było tak wyraźnie widać. Po trzecie, i chyba najważniejsze, wyciąganie piórek dostarczyło mi znacznie więcej emocji niż sprawdzanie wyników na komputerze. Nie było reguły, co do ilości osób, które otworzą koperty (nie odpadał zawsze trzeci czy czwarty), a każdy swój wynik sprawdzał samodzielnie. Jako że siedzieli po części naprzeciwko siebie, stanowiło też to dobrą okazję do obserwowania reakcji typowanego agenta. No i oczywiście nie było tych, według mnie, żenujących wypowiedzi: „Zielony, zostajesz”, jakby ktoś nie widział. Odebrałam to jako nieco obrażające inteligencję widza. A z drugiej strony cisza też nie brzmiałaby najszczęśliwiej… Ogólnie, myślę, że na polu ogłoszenia wyników Agent sprzed 16 lat rozgromił Agenta G."
1) Joanna dostrzegła, że zaburzono pewien rytm czasowy. W starym Agencie eliminacja odbywała się zawsze wieczorem, tymczasem w edycji gwiazdorskiej było to na chybił trafił. Raz tak, a raz inaczej... Jest jednak jeszcze jeden element - mianowicie kolacja w starych edycjach miała uroczysty charakter. Niczym wystawne przyjęcie przygotowane na cześć tego kogoś, kto miał za chwilę opuścić program. Stół, posiłek, kieliszki z winem i leżące obok koperty... W edycji gwiazdorskiej można było odnieść wrażenie, że jesteśmy nie na eliminacjach "Agenta", a na zebraniu Koła Gospodyń Wiejskich (nikogo oczywiście nie obrażając) lub partyjnym wystąpieniu, na które przyszło tylko kilka osób. Ewentualnie na szkolnym apelu, na którym uczniowie czekają, aż dyrektor palcem wskaże, kto i co przeskrobał. Kilka (lub kilkanaście) krzeseł, na nich siedzą nieco znudzeni uczestnicy, a przed nimi prowadząca obrady... to znaczy program, wpisująca do komputera imiona poszczególnych uczestników... Lekka groteska. Moment niby poważny, a jakże komicznie przygotowany.
3) Rozpoczęcie eliminacji, czyli otwieranie kopert rozpoczynało się w momencie, gdy prowadzący zastukał trzy razy nożem w kieliszek. Ten dźwięk fanom Agenta już zawsze będzie kojarzył się z tym momentem. Obserwując kolację i słuchając wmontowanych wypowiedzi mimowolnie czekało się na tę ważną chwilę. Kiedy ona nastąpi, kiedy Meller zastuka w kieliszek? Chyba wielu z nas z napięciem, zanim następowało otwieranie kopert, najpierw oczekiwała na ten charakterystyczny dźwięk, a samo oczekiwanie na działanie Mellera już odpowiednio nastrajało telewidzów przed decydującym momentem. Gdy uczestnicy rozpoczynali otwieranie kopert, przed telewizorami napięcie sięgało zenitu... W edycji gwiazdorskiej w ogóle w eliminacjach napięcie nie było budowane. Ot, kilka słów wygłosiła Kinga Rusin i bach, już wpisywała pierwsze imię. Napięcie było tylko o promil procenta większe, niż gdyby wyczytała listę nazwisk, przy prawie każdym dodając "zostajesz", a przy jednym "odpadasz"...
* * *
Oj tak, to stukanie w kieliszek było bardzo charakterystyczne...i również bardzo uroczyste.
OdpowiedzUsuń"na stole w miejscach, gdzie siedzieli uczestnicy już wyeliminowani, leżały koperty z ich nazwiskiem, a na nich czerwone piórka,Niby drobny, mało istotny szczegół, ale podkreślający, że kilku osób już nie ma, że każdy może lada chwila do nich dołączyć i że agent działa" - dokładnie...
OdpowiedzUsuń