Czas na kolejny historyczny tekst i kolejny, który dotyczy trzeciego sezonu. Zgodnie z zapowiedzią kontynuuję cykl poświęcony wydarzeniom z poszczególnych epizodów, a tym razem co nieco o odcinku ósmym, w którym doszło do jedynego w historii polskiego agenta dobrowolnego opuszczenia programu. Jak zwykle w treści co nieco o tym, co widzieliśmy w telewizji, jak i to, czego zobaczyć nie mogliśmy.
Historyczne wpisy odnalezione przeze mnie, a dotyczące wyprawy do Portugalii, będą się pojawiać cyklicznie co miesiąc, aż do wyczerpania zapasów. W oryginale treść pojawiła się na stronie agent.onet.pl, ja publikuję ten wpis dzięki showmag.info. Uwaga: nie poprawiałem błędów językowych, gramatycznych, stylistycznych, itp.
* * *
Rano zbiórka w parku w starej części Evora. Ludzie z ciekawością zaglądają zza krzaków wchodząc operatorom w kadr. Co chwilę trzeba przerywać zdjęcia. Gdy ciekawscy zaczynają omijać nas szerokim łukiem mamy następny problem. Tuż obok robotnicy rozwiercają chodnik. Huk jest niesamowity. Nasz tłumacz ratuje sytuację prosząc o chwilę ciszy. Mamy pół godziny i taśmę od robotników, którą odgradzamy teren przed ciekawskimi. Jedyny kłopot to pawie, których kilka przechadza się obok nas i co chwilę wydają przeraźliwe dźwięki. Z pawiami nie idzie się dogadać a przegonić żal. W czasie gdy zawodnicy wyliczają swoje wpadki, na ławkach obok rozsiada się wycieczka staruszków. Aż miło popatrzeć. Średnia wieku jakieś 70 lat. Przyszli tutaj trzymając się za ręce. Teraz na ławkach urządzili sobie piknik. Z zaciekawieniem wypytują naszego tłumacza skąd jesteśmy, co tu robimy. Chcą nas częstować przyniesionymi w turystycznych lodówkach ciastami i kanapkami.
W południe ruszamy na corridę. Spotkania z bykiem nikt z zawodników się nie spodziewał. W końcu byk kojarzy się bardziej z Hiszpanią. Tymczasem byk portugalski jest dużo większy i ma potężniejsze rogi niż byczek znany z 2 edycji Agenta. Zanim zawodnicy przystąpią do zadania, na arenę wpada pierwszy śmiałek. To mały kundel, który dzielnie pilnuje walizki i zawzięcie obszczekuje byka. Wszyscy mamy ubaw, bo nawet właściciele byka zachowują przy nim ostrożność, natomiast pies nie boi się wcale. Nie pozwala się złapać i do końca konkurencji biega po arenie.
Grupa otrzymuje bardzo trudne zadanie, warte 15 tysięcy złotych. Każdy z zawodników musi jak najszybciej przebiec przez arenę, unikając byka i zabierając po drodze walizkę. Największym wyzwaniem jest ucieczka przez dużym bykiem, który gonił uczestnika. To nie były żarty. Małgosia i Mirek o włos unikają jego rogów dobiegając w ostatniej chwili do zbawczej osłony. Zadanie najszybciej wykonuje Rysiek, który otrzymuje niezwykłą propozycję...
Po zadaniu wracamy do Evora. Tym razem możemy wyspać się za wszystkie czasy. Zamiast tego ruszamy w miasto pooglądać wystawy. Jak zwykle wszystko zamknięte. Następnego dnia w Monsaraz czeka na zawodników sztafeta – każdy będzie wykonywał inne zadanie. Monseraz to maleńka osada na szczycie góry szczelnie odcięta od świata średniowiecznymi murami. Kolejne miejsce, w którym czas się zatrzymał kilkaset lat temu. Wąskie wybrukowane uliczki, kamienne domy, doskonale zachowany zamek. Choć mieszkają tu ludzie to miasteczko wygląda na opuszczone. Czynny jest jedynie mały sklepik z pamiątkami i kawiarnia. Ten spokój nie zapowiada żadnych kłopotów. A jednak… Około 15-ej przy zamkowej wieży zbierają się ludzie. Przyjeżdża też portugalskie radio. Stąd na żywo będzie nadawany koncert orkiestry kameralnej. Portugalka koordynująca akcją muzyków i gości wpada w szał widząc nasze kamery. Nie przemawia do niej nasze zezwolenie pozwalające nam na kręcenie zdjęć do 17-ej. Jesteśmy w połowie konkurencji i nie możemy przerwać zdjęć.
Wszyscy zawodnicy poza Ryśkiem biorą udział w sztafecie, wartej 20 tysięcy złotych. Pierwszy startuje Wojtek, który zjeżdża po linie z zamku. Mirek jako kolejny pokonuje część drogi rowerem, a część drogi samochodem. Małgosia najpierw płynęła kajakiem, następnie jechała bryczką. Grażynę czekała jazda konna. Każde z nich musiało zapamiętać kod, który umożliwiał kontynuację zadania. W tym czasie Rysiek pilnował walizki ze stawką za to zadanie. Tymczasem Portugalka wie swoje, krzyczy ile pary w płucach i próbuje nas wygonić. Na nic zdają się tłumaczenia, że nim orkiestra zacznie grać nas już tu nie będzie. Pani wie swoje. W końcu paru portugalskich wyrostków w obronie racji swojej krewkiej rodaczki dostawia się do naszego operatora. Mało brakuje, a doszłoby do polsko-portugalskiej bitwy na tyczki, kamery i kable. Sytuację łagodzi nasz kierownik produkcji Sławek. Przy nim, wojowniczo nastawieni tubylcy nie maja odwagi podskoczyć, ale próbują straszyć policją. Sami wiedzą, że niewiele wskórają. Nerwowa atmosfera skłania nas do szybkiego opuszczenia tego uroczego miejsca, które nie będzie nam się kojarzyć najlepiej.
Kiedy zawodnikom udało się zakończyć zadanie okazało się, że w walizce nic nie ma, a Rysiek zniknął. Nie zarobili pieniędzy i do wieczora nie wiedzieli, co stało się z Ryśkiem. Grupa żartuje, że uciekł, że może go porwali. Szybko wracamy do Evora. Od 3 tygodni jesteśmy w Portugalii i nie zdarzyło się, by ktoś utrudniał nam pracę. Tu w tym sennym miejscu widocznie brakuje atrakcji. Piórkową kolację na dziedzińcu Uniwersytetu zakłóca nam tym razem jakiś nocny ptak. Może to nietoperz? Nikt nie wie. To coś wydaje z siebie takie dźwięki, że momentami trzeba przerywać zdjęcia. Przy stole zawodnicy dowiadują się, że Ryś wybrał pieniądze a tym samym zafundował pozostałym bezpiórkową kolację. Po raz pierwszy w Agencie nikt od stołu nie odchodzi. Przy stole zawodnicy dowiadują się, że Rysiek w nagrodę za najszybszy czas uzyskany na Corridzie, skorzystał z otrzymanej propozycji, wziął 20.000 złotych i czerwone piórko, po czym wrócił do Polski. Przeżył ciekawą przygodę, jak sam powiedział – nie chciał kusić losu. Dostał szansę z której skorzystał. Grupa co prawda nie dostała pieniędzy za zadanie, ale za to nikt nie odszedł – Rysiek sam dobrowolnie wybrał czerwone piórko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się na stronie po zatwierdzeniu przez moderatora