Od dziś zapraszam na kilkuczęściowe wspomnienie trzeciego sezonu "Agenta". Historyczne wpisy odnalezione przeze mnie, a dotyczące wyprawy do Portugalii, będą się pojawiać cyklicznie co miesiąc, aż do wyczerpania zapasów.
Jeśli ktoś nigdy się z nimi nie zetknął, warto śledzić kolejne historyczne wpisy - możliwe, że znajdzie się w nich kilka mniej znanych ciekawostek. Dzisiejsza część poświęcona została prologowi (i wydarzeń sprzed pierwszych zadań). W oryginale treść pojawiła się na stronie agent.onet.pl, ja publikuję ten wpis dzięki showmag.info.
* * *
Miesiące przygotowań, tygodnie czytania kilkudziesięciu tysięcy listów oraz castingów i już są – 12 uczestników kolejnej edycji Agenta. W samo południe 6 lipca wszyscy zjawiają się w hali odlotów lotniska Okęcie w Warszawie. Tu zobaczyli się po raz pierwszy i dopiero teraz wiedzą, że czeka ich wyprawa do Portugalii. Po dwóch godzinach wszyscy czują się już doskonale w swoim towarzystwie. Bardziej przypomina to wycieczkę grupki przyjaciół niż cokolwiek innego. O Agencie nie ma ani słowa. W Zurychu grupa oczekuje 6 godzin na samolot.
Zwiedzamy sklepy bezcłowe, które są zdecydowanie za drogie jak na naszą kieszeń. Najtańszy swatch kosztuje ponad 100 euro! Dziewczyny tradycyjnie skupiły się na perfumerii, chłopaki sprawdzają jakość oferowanego piwa. Potem czekamy w lotniskowej kawiarni, teraz każdy ma swoje 5 minut, aby coś opowiedzieć o sobie. Przemek z Ryśkiem okazali się strasznymi gadułami. Wojtek rozbawia wszystkich, zwłaszcza opowieścią o wiewiórce z „Epoki Lodowcowej”. Będzie duszą towarzystwa. Wojtek ujawnia także swoje zamiłowanie do muzyki – z poznanym przed chwilą czarnoskórym gitarzystą umilają agentowiczom i innym pasażerom czas do odlotu śpiewając w duecie hity Santany. W samolocie do Lizbony wszyscy zmęczeni zalegli na fotelach. Niezbyt smaczny obiad jest rekompensowany w jakimś stopniu przez pyszny szwajcarski ser i ciepłe bułeczki. Do tego wyśmienicie zaopatrzony barek i jakoś trwamy. Kilkanaście minut przed lądowaniem samolot wpada w turbulencje. Rzuca nas na wszystkie strony, w głowach czarne wizje katastrofy. W końcu lądujemy, bijemy brawo i rejestrujemy zdziwione spojrzenia współpasażerów. Przy taśmie z bagażami zostaliśmy zaczepieni przez mieszkającego w Portugalii Ukraińca, który rozpoznawszy logo TVN na naszych torbach i plecakach, łamaną angielszczyzną tłumaczył, że nie tylko zna tę telewizję i jest ona jego ulubioną stacją, ale w dodatku oglądał poprzednie edycje Agenta i bardzo się cieszy, iż uczestników trzeciej może zobaczyć na żywo. Nawet jeśli łgał, wszystkim było bardzo miło – tak na dobry początek. Obładowani bagażami ruszamy w stronę drzwi, gdzie już czekają kamery i nowy, inny świat. Świat bajki, przygód, zabawy i naprawdę ciężkiej pracy. Tajemniczy Portugalczyk, który wręcza Becie kopertę z kluczykami do auta całuje ją dwa razy. To taki portugalski zwyczaj, nie mniej nie więcej, a dwa razy trzeba pocałować. Grubo po północy udajemy się w kierunku hotelu. Lizbona nocą zapiera dech w piersiach. Na każdym rondzie ogromny oświetlony pomnik, kilkunastometrowe palmy i przede wszystkim inne powietrze. W hotelu też czekają na nas kamery. Mały hol z trudem mieści kilkudziesięcioosobową ekipę i zawodników. Masa kabli plącze się pod nogami, to znak że to miejsce opanowała telewizja! Przepakowujemy się w nieduże plecaki, krótkie wywiady i w końcu do spania! Ci, którzy rzucili się jako pierwsi do windy utknęli między piętrami. Mamy kłopot, bo recepcjonista nie za bardzo wie jak sprowadzić windę na parter. W końcu wszyscy lądują w pokojach, nikt nie rozmawia, zmęczenie wzięło górę. Kładziemy się spać niczym grzeczne dzieci, w końcu jutro kolejny męczący dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się na stronie po zatwierdzeniu przez moderatora