Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, czas więc na prezent w postaci odpowiedzi na przesłane przez was pytania do uczestniczki drugiej edycji "Agenta" - Hanki. Niektóre pytania zostały przeze mnie "przerobione", ale w taki sposób, by nie zgubić ich sensu.
Czy żałuje pani, że jakieś wydarzenie z wyprawy nie zostało pokazane w programie?
Wszystko co najważniejsze zostało wyemitowane. Być może fajnym elementem byłoby kilka ujęć, kiedy już po nagraniach wyluzowani siedzieliśmy, była gitara, śpiew... Choć z drugiej strony potrzebowaliśmy trochę prywatności i może jednak dobrze, że kamera tych momentów nie rejestrowała.
Była pani najczęściej typowana na agenta. Nie czuła się pani przez to gorzej traktowana przez innych?
Nie. Jak już mówiłam we wcześniejszej rozmowie, gdy zaobserwowałam, że bacznie się mi przyglądają, zaczęło mnie to bawić i sama mówiłam: zapisujcie, skarpetki mam takie, a spodnie takie.
Udawała pani agenta?
Nie, starałam się wywiązywać jak najlepiej z obowiązków, wypełniać przydzielone zadania. Zresztą nie musiałam agenta udawać, mogłam być sobą, bo i tak wiele osób za agenta mnie uważało. A gdy coś nie wyszło – jak w sztafecie, w której nie udało się zapamiętać numeru – nie próbowałam na siłę przekonywać, że nie zepsułam specjalnie zadania, że tak po prostu wyszło. Jeśli ktoś uznał, że stało się tak, bo jestem agentem, to… działało to tylko na moją korzyść, bo potem źle typował.
Które zadanie było najtrudniejsze?
Najcięższe dla mnie nie były zadania fizyczne, ale związane z psychiką. Choćby wybór bliskich, bo wiedziałam, że jeśli nie trafię, to ktoś nie będzie mógł spędzić czasu z osobą, która przyjechała z Polski. Trudnym był także podział na grupy, z tą nieszczęsną nazwą „głupi”, bo jakkolwiek bym wtedy nie postąpiła i kogo bym nie wrzuciła do tej grupy, mógłby czuć się urażony. I jeszcze paintball w opuszczonym mieście – bo jestem pacyfistką. W dodatku w moim odczuciu niefajne było to, że świeżo w pamięci mieliśmy atak na WTC, że gdzieś ludzie walczyli i zabijali się, a my bawiliśmy się w strzelanie do siebie.
Kogo pani najbardziej polubiła z grupy, a kogo najmniej?
Najmniej tych, którzy byli najkrócej, ale tylko dlatego, że nie było czasu, by ich poznać. Jestem człowiekiem, który wszystkich lubi, nie było więc kogoś, kogo bym w ogóle nie lubiła. Bardzo polubiłam Jolę, kochana osóbka… Za to mocno bawił nie tylko mnie, ale chyba całą grupę, Bartek.
Czy po zadaniu w miasteczku duchów miała pani żal do Mirka, że wybrał zielone piórko?
Szczerze mówiąc nie za bardzo pamiętam, jak wówczas zareagowałam.
Czy utrzymuje pani z kimś kontakt z grupy?
Trudno nie utrzymywać, skoro pracuję u Wojtka… Czasami po programie spotykałam się z Jolą, co było wynikiem tego, iż Wojtek i jego żona zaprzyjaźnili się z Jolą i jej mężem i widywali się na stopie prywatnej. Gdy więc Jola pojawiała się na Śląsku, zdarzało się nam spotkać. Jakiś czas po programie zorganizowaliśmy też spotkanie uczestników trzech edycji programu. Od naszego udziału w „Agencie” minęło już jednak bardzo dużo czasu, dlatego też kontakt urwał się.
Pamięta pani jakieś zabawne sytuacje, które zdarzyły się na planie Agenta?
Było sporo takich, o których w większości nie chcę opowiadać. Często zabawne sytuacje prowokował Bartek, który wprowadzał świetny nastrój. Mnie na przykład mocno bawiła nasza nauka flamenco z Bartkiem właśnie, który nie miał w ogóle poczucia rytmu, więc wyszedł nam bardziej chodzony.
Czy zepsuła pani jakieś zadanie specjalnie po to, by panią podejrzewali?
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie, choć chyba wszyscy byli przekonani, że specjalnie nie zapamiętałam cyfr w sztafecie.
Z którego zadania cieszyła się pani najbardziej?
Z kuli, bo udało mi się ją złapać! Cieszyłam się też, że pojawiła się paralotnia, bo już wcześniej zrobiłam kurs i miałam okazję latać. No i jeszcze miałam duży ubaw przy flamenco!
Ile mniej więcej trwało rozwiązanie testu?
Nie pamiętam, chyba mniej niż pół godziny… Może z 15 minut?
Które pytanie z testu zapadło pani w pamięć?
Kto jest agentem? – ostatnie, które się pojawiało na każdym teście.
W pierwszej edycji w czwartym odcinku zawodnicy musieli rozbić obóz, a jednym z zadań było zabicie królika, co ostatecznie zrobił Remek. Gdyby takie zadanie pojawiło się w drugiej edycji i grupa chciałaby, żeby to pani zrobiła, zdecydowałaby się pani? Jeżeli nie, to kto pani zdaniem miałby na tyle odwagi, żeby zdecydować się na taki krok?
Myślę, że któryś z facetów by się tym zajął. Ja nigdy w życiu bym tego nie zrobiła. Z dziewczyn – być może Jola by się zdecydowała, gdyby zostały same kobiety.
Gdyby pojawiło się w drugiej edycji zadanie "Rzut kością" i wylosowałaby pani zadanie ogolenie głowy na łyso (jak Agnieszka w pierwszej edycji) dałaby pani radę to zrobić?
Nie byłoby problemu – trzeba byłoby zrobić, to bym zrobiła. Włosy odrosną, zresztą miewałam w swoim życiu bardzo króciutkie, okołocentymetrowe włosy.
W epilogu było pokazane, jak Marcin wkręcił was, że macie zrobić manifestację na ulicach, że możecie się bić, itd. Myślała może pani na początku, że mówi poważnie, czy może jednak czuła, że robi sobie żarty ?
Myślałam, że sobie żartuje, no bo jak inaczej… Zresztą on był mistrzem w takim sposobie mówienia, że trudno było odgadnąć, czy mówi serio, czy nie.
Czy zadanie z kodem semaforowym było do wykonania? Nie mieliście dużo czasu na nauczenie się kodu, a Bartek, z którym była pani w parze, chyba niezbyt pomógł, bo Joanna i Mirek najmniej dowiedzieli się właśnie od Was. Czy to od tego momentu Bartek był pani typem zastępczym?
Bartek wpadł mi do głowy w ostatniej chwili. Wcześniej widziałam, że grał agenta, a nie nim był. Świadczy o tym choćby budowa tratwy… A jeśli chodzi o zadanie z kodem semaforowym – było bardzo trudne, niemal niemożliwe do wykonania. W sam raz dla tych, którzy chcieli poudawać agenta…
Jak ocenia pani działalność agenta Mirka? Czy był on dobrym agentem?
Musiał być dobry, skoro mało osób go typowało. Przyjął rolę fajtłapy, co u niektórych kłóciło się z wyobrażeniami agenta. W dodatku były zdarzenia, które działały na jego korzyść. Jedynie Bartek akurat zauważył moment, w którym Mirek nieudolnie próbował rozmawiać przez walkie-talkie, co utwierdziło go w typowaniu.
Co najbardziej nie podobało się pani w programie?
O zadaniach już mówiłam. Z innych elementów choćby to, że musieliśmy czekać, czasem dość długo, żeby ktoś przyjechał, otworzył, gdzieś wpuścił, itp. A do tego mało snu...
Chciałabym na koniec podziękować wszystkim, którzy wciąż mnie pamiętają, wspominają mój występ i przesyłali pytania. Mogłam dzięki wam powspominać fajną przygodę i odkurzyć wspomnienia z wydarzeń, jakie miały miejsce w Hiszpanii w 2001 roku. A z okazji świąt życzę wszystkiego cudnego, spokojnego i artystycznego.
* * *
UWAGA: Zdjęcie zostało udostępnione na potrzeby ilustracji wywiadu na blogu bez możliwości pobierania, przetwarzania i korzystania w jakimkolwiek innym celu. Autorką zdjęcia jest Joanna Drzymała.
A ja dołączam się do świątecznych życzeń - Wesołych Świąt!
Super prezent na święta! Bardzo dziękuję pani Hani i autorowi bloga ;-)
OdpowiedzUsuńSuper! Pozdrowienia dla Hanki! :)
OdpowiedzUsuń