Zgodnie z zapowiedzią prezentuję drugą część wywiadu z Remigiuszem Małeckim, uczestnikiem pierwszej edycji "Agenta". Przypominam też, że wciąż możecie przesyłać pytania do Remka - poprzez formularz kontaktowy zamieszczony z prawej strony (pod archiwum), wpisując pytania w komentarzu (nie zostanie on opublikowany) lub też poprzez profil na facebooku: Mówimy NIE celebrytom w Agencie (prywatna wiadomość). Druga część rozmowy - podobnie jak pierwsza - została zilustrowana zdjęciami udostępnionymi przez uczestnika "Agenta". Zdjęcia są w kolejności przypadkowej. W drugiej części rozmowy Remek opowiada m.in., dlaczego typował Liwię na "Agenta" oraz czy miał szansę po programie na związanie się z telewizją.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Miał pan wątpliwości, czy wykonać zadanie, które wskazał panu los? Mam tu na myśli kolczyk w nosie…
Całe życie byłem wrogiem piercingu. Źle mi się to kojarzyło, uważałem, że prawdziwi faceci tego nie robią. Ale oczywiście znów przeważyła myśl, że skoro jest zadanie, to trzeba je wykonać.
Niczym w wojsku? Jest rozkaz, to trzeba go wykonać.
Można tak powiedzieć. Tak po prostu widziałem swoją rolę w programie. Ale robiąc sobie ozdobę nosa i tak wiedziałem, że szybko pozbędę się tego kolczyka. Zdjąłem go jeszcze tego samego dnia po kolacji.
Zielone piórko, o którym już pan wspominał, podarowane przez grupę pod koniec programu było dla pana zaskoczeniem?
Było, bo z góry wiedziałem,, że zadanie, które otrzymałem, a więc przebranie się i wtopienie w tłum było niewykonalne. Żebym miał jakieś szanse, to musiałbym z 200 osób z miasteczka przyprowadzić, a szans na to nie było żadnych. Dobrze, że zechcieli mi pomóc policjanci, za co jestem im wdzięczny. Co do piórka – Kuba podjął decyzję samodzielnie, nie konsultował jej z nikim, narzucił innym swoją wolę. Zaimponował mi, dlatego tak bardzo przeżyłem jego odpadnięcie z programu kilka godzin później.
Mówi pan, że kierował się zasadą: jest zadanie, więc trzeba je wykonać. Czemu więc podczas zadania o nazwie „Przesłuchanie” zdradził pan Liwii kilka szczegółów dotyczących waszej działalności w ciągu dnia?
Bo ja mam dobre serce. Było mi szkoda Liwii, widać było, że bardzo przeżywa to zadanie. Zresztą byłem też mocno zmęczony – zadanie odbywało się w nocy, warunki do spania ogólnie mówiąc nie były najlepsze, w dodatku co jakiś czas trzeba było wstawać i iść na przesłuchanie. Byłem też przekonany, że jeśli jej troszkę szczegółów zdradzę, w skali globalnej nam to nie zaszkodzi. Wciąż też uważałem, iż to ona jest agentem. Popełniłem wówczas jeden błąd, mogłem jej zadać pytanie, które mogło dać mi w konsekwencji nawet wygraną w programie. Nie zrobiłem tego.
O jakim pytaniu pan mówi?
Liwia była bardzo zżyta z córką, która była dla niej najważniejszą osobą. Gdybym kazał jej wówczas przysiąc na jej życie, że to nie ona jest agentem, pewnie by to zrobiła, a ja – biorąc pod uwagę relacje Liwii z córką – uwierzyłbym jej i postawił na Agnieszkę. Wiem, że byłby to w pewnym sensie cios poniżej pasa, może przez to ostatecznie nie zdecydowałem się na taki krok? Sądzę jednak, że gdybym to zrobił i wówczas się ocknął, mógłbym wygrać program, bo doskonale pamiętałem szczegóły związane z Jurkiem, Liwią czy Agnieszką.
Był pan przekonany o tym, że to Liwia jest agentem, że wyciągnięcie czerwonego piórka tuż przed finałem musiało pana mocno zaskoczyć.
Gdy zobaczyłem czerwone piórko, pomyślałem: o fuck, jednak to Agnieszka jest agentem. Mniej jednak żałowałem faktu, że nie znalazłem się w finale, bardziej smuciło mnie to, że czeka mnie samotna noc w hotelu i samotny lot do Polski. Okazało się jednak, że Kuba jako pierwszy i ja także do Polski już nie wracaliśmy, czekaliśmy na finał. Gdy wszedłem do hotelu i zobaczyłem wszystkich uczestników, którzy przylecieli z Polski przed ostatecznymi rozstrzygnięciami, bardzo się ucieszyłem, bo myślałem, że więcej już się nie spotkamy. Jako ciekawostkę dodam, że Izolda nakręciła wszystkich, że to ja jestem agentem, więc gdy mnie zobaczyli, opadły im szczęki i padło pytanie: to kto nim jest? Odpowiedziałem: wyluzujcie, agentem jest Agnieszka. Nie wszystkich do końca przekonałem.
Co właściwie spowodowało, że to Liwię typował pan przez cały czas na agenta?
Jeszcze przed wylotem do Francji skreśliłem wszystkich chłopaków. Z każdym z nich rozmawiałem, a z dyskusji wywnioskowałem, że żaden z nich nie może być agentem. Początkowo też, gdy się poznaliśmy, skreśliłem Liwię, myśląc sobie – fajna dziewczyna, energiczna, z pewnością nie może pełnić tej roli. Potem jednak kompletnie się na nią zafiksowałem. Przekonanie pogłębiło się, gdy zobaczyłem ją spacerującą samotnie po mieście w dniu, gdy urządzaliśmy polskie przyjęcie. Jakoś tak pasowało mi to do agenta. Kolejne zielone piórka utwierdzały mnie w przekonaniu, że mam rację. W słuszność wyboru uwierzyłem jeszcze bardziej po wizycie bliskich. Jeden z członków ekipy TVN powiedział mamie, że bardzo dobrze mi idzie, że sobie świetnie radzę. Odebrałem to jako potwierdzenie, że dobrze typuję osobę, która miała nam mieszać szyki. Może gdybym siedział nie obok Agnieszki, ale naprzeciwko niej i widział jej reakcję podczas otwierania kopert, wówczas tknęłoby mnie, że to może jednak ona jest agentem? Oglądając później program w telewizji zauważyłem, że zachowanie Liwii podczas kolacji z piórkami było naturalne, za to u Agnieszki widać było grę.
Przed kolacją, w której wyciągnąłem czerwone piórko rozmawiałem z Jerzym, który mówił mi: Remek, agentem jest Agnieszka. Na to ja: No co ty, agentem jest Liwia…. Myślałem sobie: ja wiem najlepiej, kto jest agentem, wykiwam was, ogram… Jednym ze zdarzeń, które także w moim mniemaniu potwierdzało, że to Liwia jest agentem było zadanie, w którym wjeżdżaliśmy rowerami na morderczą górę. Agnieszka była w nim niezwykle wiarygodna, do tego ten jej upadek, krew… Miałem wrażenie, że faktycznie się starała wykonać jak najlepiej to zadanie. Tymczasem Liwia ledwie siadła na rower, zniknęła za zakrętem, przejechała może ze sto lub dwieście metrów i już krzyczała, że nie daje rady.
A jak pan sądzi, czemu ci, którzy czekali w hotelu na finał uważali, że to pan może być agentem?
No właśnie nie wiem, czemu mnie podejrzewali. Ani jednego zadania nie zepsułem z premedytacją, zresztą cała nasza grupa zgodnie starała się zarobić pieniądze, wykonać zadanie, a o agencie przypominaliśmy sobie przed testem. Nikt nie starał się jakoś za bardzo mylić tropy lub skupiać podejrzenia wokół swojej osoby. Nawet o kwocie, którą udało nam się zarobić jakoś za bardzo nie myśleliśmy, dopiero bliżej finału uzmysłowiliśmy sobie, że jest to całkiem niezła sumka. Za pieniądze, które wówczas Liwia wygrała można było szesnaście lat temu kupić czteropokojowe mieszkanie w Lublinie.
Jak pan po latach ocenia edycję „Agenta”, w której wziął pan udział?
Zazwyczaj pierwsza edycja jest najlepsza i myślę, że w przypadku „Agenta” było tak samo. Byliśmy naturszczykami, nie udawaliśmy, bawiliśmy się. Zresztą sama myśl, ze moglibyśmy specjalnie coś zepsuć wywoływała uczucie wstydu. W kolejnych edycjach natomiast pojawiało się już więcej aktorskiego grania niż rzeczywistych zachowań. Do tegorocznej edycji z celebrytami, których w zdecydowanej większości nawet nie znałem, nie ma nawet co porównywać. My się polubiliśmy, zżyliśmy ze sobą, czuliśmy się, jakbyśmy byli rodziną. Kolacje, w których odpadał kolejny uczestnik wywoływały w nas prawdziwy smutek. W Agencie-Gwiazdy natomiast wyglądało to tak, jakby sobie myśleli: Odpadł? Spoko, jeden uczestnik mniej…
Ktoś z pana znajomych lub rodziny podejrzewał, że to pan może być agentem?
Chyba ani razu nie słyszałem takich sugestii. Kilkukrotnie zdarzyło się, że ktoś mnie na uczelni pytał, kto jest agentem, ale ze względu na obowiązującą umowę nic nie mogłem powiedzieć. Nikt natomiast nie mówił, że mnie typuje na tytułową postać. Raczej wszyscy byli dumni, że w programie bierze udział ktoś z Lublina. Zresztą z tego co się orientuję fanów, którzy trzymali za mnie kciuki miałem w całej Polsce i nawet teraz wciąż pamiętają o moim udziale w „Agencie”.
Ma pan swoje ulubione zadanie z agenta?
Podobało mi się wspominane już w rozmowie zadanie z rowerem. Świetne było również zadanie z kukurydzą. Z wiadomych przyczyn miło wspominam też paintball… Żałuję natomiast, że nie zagrałem w golfa. Musiałem wtedy zajmować się przygotowaniem polskiego przyjęcia, a sprzedawanie Francuzom kiełbasy i piwa to tak jakby sprzedawać Eskimosom lód. Najbardziej natomiast nie lubię królika.
Co się z panem działo po programie?
Oj, można by o tym naprawdę dużo opowiadać. Były wówczas inne czasy, TVN za bardzo się nami nie przejmował… Wziąłem na przykład udział w kampanii reklamowej Atlasa, przez co później miałem nieprzyjemności.
Gdy startował w TVN Big Brother, Polsat przygotowywał swój program zatytułowany „Dwa światy”. Dostałem propozycję, by wziąć udział w precastingach na prowadzącego ten program, zwlekałem jednak z decyzją i ostatecznie wszystko się rozmyło. Byłem młody, głupi, chciałem być lojalny wobec TVN, liczyłem, że może oni coś zaproponują, ale troszeczkę mnie pozwodzili i na tym się skończyło.
Wraca pan czasem do odcinków ze swoim udziałem?
Dzięki Jurkowi mam wszystkie odcinki nagrane na płytach. Ostatnio ktoś podrzucił mi link do pierwszej edycji, która jest w Internecie, czasami więc zerkam. Mam dwóch synów – jeden ma siedem lat, drugi trzynaście. Obydwaj z wypiekami na twarzy śledzili Agenta-Gwiazdy co wtorek, program bardzo im się podobał. Czekam, aż młodszy troszkę podrośnie, to pokażę mu odcinki ze swoim udziałem. Niech zobaczy, w jakiej świetnej przygodzie kiedyś tata brał udział. Starszy już natomiast te odcinki widział.
Synowie byli zachwyceni Agentem-Gwiazdy, a jak pan ocenia tę wersję programu?
Obejrzałem pierwszy odcinek – był nudny. Wróciłem gdzieś w okolicach czwartego odcinka. Od akcji z niezłapanym workiem byłem przekonany, że to Hubert jest agentem. Jak oceniam program?
Po pierwsze – Jak wspominałem już wcześniej, znałem może ze trzy lub cztery osoby, które brały w programie udział. Po drugie – wkładanie do programu aktorów jest nienajlepszym pomysłem, bo skoro oni zawodowo trudnią się udawaniem, to wiadomo od początku, że nie będą wiarygodni. Sam fakt pójścia w stronę celebrytów świadczy o komercyjnej roli programu. Słabym pomysłem były komputery zamiast piórek – zresztą wiem, że wielu oglądających krytykowało taką formę eliminacji. Zachowania uczestników wydawały się sztuczne, niewiarygodne. Nie było ani jednej osoby, która byłaby naturalna. Do tego niezwykle mdły finał, zero emocji, fatalnie dobrana muzyka, która w naszej edycji była wręcz genialna.
Sądzi pan, że kolejna edycja z zwykłymi ludźmi miałaby sens?
Nie wiem, może programowi pomogłoby to, że zwykli ludzie nie byliby tak wyrafinowani? Ale są inne czasy, jest dużo kanałów youtube’owych, facebook, mnóstwo osób ma parcie na szkło. Chcą się pokazywać gdziekolwiek za wszelką cenę. Najważniejsze są sweetfocie i walka o jak największą liczbę lajków…
Utrzymuje pan kontakt z kimś z pierwszej edycji Agenta?
Z Piotrkiem i Jurkiem. Z Kubą jakiś czas temu urwał się kontakt, z Liwią nie widziałem się od 2010 roku, wtedy też po raz ostatni spotkałem Izę i Izoldę.
Całe życie byłem wrogiem piercingu. Źle mi się to kojarzyło, uważałem, że prawdziwi faceci tego nie robią. Ale oczywiście znów przeważyła myśl, że skoro jest zadanie, to trzeba je wykonać.
Niczym w wojsku? Jest rozkaz, to trzeba go wykonać.
Można tak powiedzieć. Tak po prostu widziałem swoją rolę w programie. Ale robiąc sobie ozdobę nosa i tak wiedziałem, że szybko pozbędę się tego kolczyka. Zdjąłem go jeszcze tego samego dnia po kolacji.
Zielone piórko, o którym już pan wspominał, podarowane przez grupę pod koniec programu było dla pana zaskoczeniem?
Było, bo z góry wiedziałem,, że zadanie, które otrzymałem, a więc przebranie się i wtopienie w tłum było niewykonalne. Żebym miał jakieś szanse, to musiałbym z 200 osób z miasteczka przyprowadzić, a szans na to nie było żadnych. Dobrze, że zechcieli mi pomóc policjanci, za co jestem im wdzięczny. Co do piórka – Kuba podjął decyzję samodzielnie, nie konsultował jej z nikim, narzucił innym swoją wolę. Zaimponował mi, dlatego tak bardzo przeżyłem jego odpadnięcie z programu kilka godzin później.
Mówi pan, że kierował się zasadą: jest zadanie, więc trzeba je wykonać. Czemu więc podczas zadania o nazwie „Przesłuchanie” zdradził pan Liwii kilka szczegółów dotyczących waszej działalności w ciągu dnia?
Bo ja mam dobre serce. Było mi szkoda Liwii, widać było, że bardzo przeżywa to zadanie. Zresztą byłem też mocno zmęczony – zadanie odbywało się w nocy, warunki do spania ogólnie mówiąc nie były najlepsze, w dodatku co jakiś czas trzeba było wstawać i iść na przesłuchanie. Byłem też przekonany, że jeśli jej troszkę szczegółów zdradzę, w skali globalnej nam to nie zaszkodzi. Wciąż też uważałem, iż to ona jest agentem. Popełniłem wówczas jeden błąd, mogłem jej zadać pytanie, które mogło dać mi w konsekwencji nawet wygraną w programie. Nie zrobiłem tego.
O jakim pytaniu pan mówi?
Liwia była bardzo zżyta z córką, która była dla niej najważniejszą osobą. Gdybym kazał jej wówczas przysiąc na jej życie, że to nie ona jest agentem, pewnie by to zrobiła, a ja – biorąc pod uwagę relacje Liwii z córką – uwierzyłbym jej i postawił na Agnieszkę. Wiem, że byłby to w pewnym sensie cios poniżej pasa, może przez to ostatecznie nie zdecydowałem się na taki krok? Sądzę jednak, że gdybym to zrobił i wówczas się ocknął, mógłbym wygrać program, bo doskonale pamiętałem szczegóły związane z Jurkiem, Liwią czy Agnieszką.
Był pan przekonany o tym, że to Liwia jest agentem, że wyciągnięcie czerwonego piórka tuż przed finałem musiało pana mocno zaskoczyć.
Gdy zobaczyłem czerwone piórko, pomyślałem: o fuck, jednak to Agnieszka jest agentem. Mniej jednak żałowałem faktu, że nie znalazłem się w finale, bardziej smuciło mnie to, że czeka mnie samotna noc w hotelu i samotny lot do Polski. Okazało się jednak, że Kuba jako pierwszy i ja także do Polski już nie wracaliśmy, czekaliśmy na finał. Gdy wszedłem do hotelu i zobaczyłem wszystkich uczestników, którzy przylecieli z Polski przed ostatecznymi rozstrzygnięciami, bardzo się ucieszyłem, bo myślałem, że więcej już się nie spotkamy. Jako ciekawostkę dodam, że Izolda nakręciła wszystkich, że to ja jestem agentem, więc gdy mnie zobaczyli, opadły im szczęki i padło pytanie: to kto nim jest? Odpowiedziałem: wyluzujcie, agentem jest Agnieszka. Nie wszystkich do końca przekonałem.
Co właściwie spowodowało, że to Liwię typował pan przez cały czas na agenta?
Jeszcze przed wylotem do Francji skreśliłem wszystkich chłopaków. Z każdym z nich rozmawiałem, a z dyskusji wywnioskowałem, że żaden z nich nie może być agentem. Początkowo też, gdy się poznaliśmy, skreśliłem Liwię, myśląc sobie – fajna dziewczyna, energiczna, z pewnością nie może pełnić tej roli. Potem jednak kompletnie się na nią zafiksowałem. Przekonanie pogłębiło się, gdy zobaczyłem ją spacerującą samotnie po mieście w dniu, gdy urządzaliśmy polskie przyjęcie. Jakoś tak pasowało mi to do agenta. Kolejne zielone piórka utwierdzały mnie w przekonaniu, że mam rację. W słuszność wyboru uwierzyłem jeszcze bardziej po wizycie bliskich. Jeden z członków ekipy TVN powiedział mamie, że bardzo dobrze mi idzie, że sobie świetnie radzę. Odebrałem to jako potwierdzenie, że dobrze typuję osobę, która miała nam mieszać szyki. Może gdybym siedział nie obok Agnieszki, ale naprzeciwko niej i widział jej reakcję podczas otwierania kopert, wówczas tknęłoby mnie, że to może jednak ona jest agentem? Oglądając później program w telewizji zauważyłem, że zachowanie Liwii podczas kolacji z piórkami było naturalne, za to u Agnieszki widać było grę.
Przed kolacją, w której wyciągnąłem czerwone piórko rozmawiałem z Jerzym, który mówił mi: Remek, agentem jest Agnieszka. Na to ja: No co ty, agentem jest Liwia…. Myślałem sobie: ja wiem najlepiej, kto jest agentem, wykiwam was, ogram… Jednym ze zdarzeń, które także w moim mniemaniu potwierdzało, że to Liwia jest agentem było zadanie, w którym wjeżdżaliśmy rowerami na morderczą górę. Agnieszka była w nim niezwykle wiarygodna, do tego ten jej upadek, krew… Miałem wrażenie, że faktycznie się starała wykonać jak najlepiej to zadanie. Tymczasem Liwia ledwie siadła na rower, zniknęła za zakrętem, przejechała może ze sto lub dwieście metrów i już krzyczała, że nie daje rady.
A jak pan sądzi, czemu ci, którzy czekali w hotelu na finał uważali, że to pan może być agentem?
No właśnie nie wiem, czemu mnie podejrzewali. Ani jednego zadania nie zepsułem z premedytacją, zresztą cała nasza grupa zgodnie starała się zarobić pieniądze, wykonać zadanie, a o agencie przypominaliśmy sobie przed testem. Nikt nie starał się jakoś za bardzo mylić tropy lub skupiać podejrzenia wokół swojej osoby. Nawet o kwocie, którą udało nam się zarobić jakoś za bardzo nie myśleliśmy, dopiero bliżej finału uzmysłowiliśmy sobie, że jest to całkiem niezła sumka. Za pieniądze, które wówczas Liwia wygrała można było szesnaście lat temu kupić czteropokojowe mieszkanie w Lublinie.
Jak pan po latach ocenia edycję „Agenta”, w której wziął pan udział?
Zazwyczaj pierwsza edycja jest najlepsza i myślę, że w przypadku „Agenta” było tak samo. Byliśmy naturszczykami, nie udawaliśmy, bawiliśmy się. Zresztą sama myśl, ze moglibyśmy specjalnie coś zepsuć wywoływała uczucie wstydu. W kolejnych edycjach natomiast pojawiało się już więcej aktorskiego grania niż rzeczywistych zachowań. Do tegorocznej edycji z celebrytami, których w zdecydowanej większości nawet nie znałem, nie ma nawet co porównywać. My się polubiliśmy, zżyliśmy ze sobą, czuliśmy się, jakbyśmy byli rodziną. Kolacje, w których odpadał kolejny uczestnik wywoływały w nas prawdziwy smutek. W Agencie-Gwiazdy natomiast wyglądało to tak, jakby sobie myśleli: Odpadł? Spoko, jeden uczestnik mniej…
Ktoś z pana znajomych lub rodziny podejrzewał, że to pan może być agentem?
Chyba ani razu nie słyszałem takich sugestii. Kilkukrotnie zdarzyło się, że ktoś mnie na uczelni pytał, kto jest agentem, ale ze względu na obowiązującą umowę nic nie mogłem powiedzieć. Nikt natomiast nie mówił, że mnie typuje na tytułową postać. Raczej wszyscy byli dumni, że w programie bierze udział ktoś z Lublina. Zresztą z tego co się orientuję fanów, którzy trzymali za mnie kciuki miałem w całej Polsce i nawet teraz wciąż pamiętają o moim udziale w „Agencie”.
Ma pan swoje ulubione zadanie z agenta?
Podobało mi się wspominane już w rozmowie zadanie z rowerem. Świetne było również zadanie z kukurydzą. Z wiadomych przyczyn miło wspominam też paintball… Żałuję natomiast, że nie zagrałem w golfa. Musiałem wtedy zajmować się przygotowaniem polskiego przyjęcia, a sprzedawanie Francuzom kiełbasy i piwa to tak jakby sprzedawać Eskimosom lód. Najbardziej natomiast nie lubię królika.
Co się z panem działo po programie?
Oj, można by o tym naprawdę dużo opowiadać. Były wówczas inne czasy, TVN za bardzo się nami nie przejmował… Wziąłem na przykład udział w kampanii reklamowej Atlasa, przez co później miałem nieprzyjemności.
Gdy startował w TVN Big Brother, Polsat przygotowywał swój program zatytułowany „Dwa światy”. Dostałem propozycję, by wziąć udział w precastingach na prowadzącego ten program, zwlekałem jednak z decyzją i ostatecznie wszystko się rozmyło. Byłem młody, głupi, chciałem być lojalny wobec TVN, liczyłem, że może oni coś zaproponują, ale troszeczkę mnie pozwodzili i na tym się skończyło.
Wraca pan czasem do odcinków ze swoim udziałem?
Dzięki Jurkowi mam wszystkie odcinki nagrane na płytach. Ostatnio ktoś podrzucił mi link do pierwszej edycji, która jest w Internecie, czasami więc zerkam. Mam dwóch synów – jeden ma siedem lat, drugi trzynaście. Obydwaj z wypiekami na twarzy śledzili Agenta-Gwiazdy co wtorek, program bardzo im się podobał. Czekam, aż młodszy troszkę podrośnie, to pokażę mu odcinki ze swoim udziałem. Niech zobaczy, w jakiej świetnej przygodzie kiedyś tata brał udział. Starszy już natomiast te odcinki widział.
Synowie byli zachwyceni Agentem-Gwiazdy, a jak pan ocenia tę wersję programu?
Obejrzałem pierwszy odcinek – był nudny. Wróciłem gdzieś w okolicach czwartego odcinka. Od akcji z niezłapanym workiem byłem przekonany, że to Hubert jest agentem. Jak oceniam program?
Po pierwsze – Jak wspominałem już wcześniej, znałem może ze trzy lub cztery osoby, które brały w programie udział. Po drugie – wkładanie do programu aktorów jest nienajlepszym pomysłem, bo skoro oni zawodowo trudnią się udawaniem, to wiadomo od początku, że nie będą wiarygodni. Sam fakt pójścia w stronę celebrytów świadczy o komercyjnej roli programu. Słabym pomysłem były komputery zamiast piórek – zresztą wiem, że wielu oglądających krytykowało taką formę eliminacji. Zachowania uczestników wydawały się sztuczne, niewiarygodne. Nie było ani jednej osoby, która byłaby naturalna. Do tego niezwykle mdły finał, zero emocji, fatalnie dobrana muzyka, która w naszej edycji była wręcz genialna.
Sądzi pan, że kolejna edycja z zwykłymi ludźmi miałaby sens?
Nie wiem, może programowi pomogłoby to, że zwykli ludzie nie byliby tak wyrafinowani? Ale są inne czasy, jest dużo kanałów youtube’owych, facebook, mnóstwo osób ma parcie na szkło. Chcą się pokazywać gdziekolwiek za wszelką cenę. Najważniejsze są sweetfocie i walka o jak największą liczbę lajków…
Utrzymuje pan kontakt z kimś z pierwszej edycji Agenta?
Z Piotrkiem i Jurkiem. Z Kubą jakiś czas temu urwał się kontakt, z Liwią nie widziałem się od 2010 roku, wtedy też po raz ostatni spotkałem Izę i Izoldę.
* * *
Autor bloga w imieniu wszystkich czytelników składa Remkowi podziękowania za poświęcony czas i odpowiedzi na pytania związane z udziałem w programie :"Agent". Prawdopodobnie wkrótce zostanie opublikowana kolejna rozmowa z uczestnikiem pierwszej edycji "Agenta". Bohaterem będzie Piotr Szyszko - rozmowa (przeprowadzona już 3-4 tygodnie temu) z uczestnikiem "Agenta" czeka na spisanie oraz zatwierdzenie przez głównego zainteresowanego. Musicie jednak uzbroić się w cierpliwość - ze względu na napięty harmonogram zajęć nie jestem w stanie podać dokładnej daty publikacji kolejnej rozmowy. Postaram się jednak zrobić to jeszcze w wakacje.
Dzięki Remek za poświęcony czas na ten wywiad :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony czujesz że zwycięstwo miałeś w zasięgu ręki, lecz z drugiej strony czy na finałowym teście miałbym mniej błędów od Liwii ? Kto wie :) Pomyśl o tym, że miałeś możliwość przeżyć aż tyle przygód, czego nie mogą powiedzieć Wojtek czy Piotr.
Wszystkiego dobrego w życiu, Remek :)
jejku ale super... :) wielkie podziękowania dla Remka oraz autora bloga :)
OdpowiedzUsuńWielkie podziękowania dla Remka :-)
OdpowiedzUsuńTo naprawdę niesamowite poznawać kulisy "Agenta".
Super.! Bardzo przyjemnie mi się czytało to wszystko.. Wielkie dzięki Remku. Jesteś naprawdę świetnym człowiekiem. Z całego serca gratuluję i podziwiam Cię za udział w tym programie. I zdecydowanie się zgadzam z tym, że pierwsza edycja programu była najlepsza (mimo że miałam wtedy bodajże ok 6 lat to do dziś wspaniale pamiętam ten program i wciąż do niego wracam - do pierwszego sezonu) biorąc pod uwagę zarówno muzykę, naturalność, emocje i przede wszystkim uczestników. Agent-Gwiazdy w moim oczach to wielkie nieporozumienie.. Nie można tego określać powrotem Agenta.. W najmniejszym stopniu nie może się to równać z tamtym Agentem. Dodam że w pierwszej edycji programu w większości odcinków miałam łzy w oczach. Przeżywałam to wszystko podobnie jak Wy. Czułam taką Waszą bliską więź, zżycie.. Za co jeszcze raz ogromnie Wam wszystkim dziękuję :-)
OdpowiedzUsuńWszystkiego Dobrego Remku dla Ciebie i wszystkich pozostałych uczestników Agenta :-)