wtorek, 15 grudnia 2020

Agent historycznie - część 25

Czas na ostatni w tym roku tekst archiwalny. Dziś ponownie bohaterem będzie Dariusz Wanowski, uczestnik drugiej edycji "Agenta". Tym razem nie jest to jednak tekst z wypowiedziami, a wywiad.
Treść ukazała się w "Gazecie Kołobrzeskiej", a autorką wywiadu jest prawdopodobnie Żaneta Czerwińska. Niestety nie znam dokładnej daty publikacji, można jednak przypuszczać, iż było to na początku 2002 roku.
*     *     *
Dariusz Wanowski, objęty stosowną umową, nie mógł zdradzić wielu szczegółów, przyznał jednak, że była to przygoda jego życia.
Gazeta Kołobrzeska: Co spowodowało, że podjął pan decyzję o zgłoszeniu się do drugiej edycji „Agenta”?
Dariusz Wanowski: Nie jestem osobą, która szuka ogłoszeń o castingach, jednak takie zobaczyłem w TVN do następnej edycji „Agenta”. Do żadnego innego programu typu reality show nie zgłosiłbym się, ale tu wysłałem sms-a, potem otrzymałem informację, że mam wysłać zdjęcia i parę zdań o sobie. Potem właściwie zapomniałem o tym. 16 września oglądając telewizję wraz z synem usłyszeliśmy, że jest ostatni dzień zgłoszeń, szybko napisałem o sobie tych parę zdań, wysłałem dwa zdjęcia, poleciałem na pocztę i wysłałem. Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Pojechaliśmy do Czech i tam odebrała żona telefon z TVN, żebym przyjechał na casting. Początkowo myślałem, że to żart moich kolegów, ale okazało się, że nie. Castingi były w dwóch miastach: Warszawie i Krakowie, ja miałem przyjechać do Warszawy. Zgłosiło się około 20 tysięcy osób, ale wybrano 200 (100 w Warszawie, 100 w Krakowie). Potem był następny casting, na który przyjechało już tylko 48 (mniej więcej po połowie z castingów: warszawskiego i krakowskiego) osób. Wśród nich wybrano dwanaście, które pojechało na wyprawę do Hiszpanii.
GK: Z tak olbrzymiej ilości kandydatów znaleźć się w gronie wybranych to bardzo duży sukces. Czym przekonał pan twórców programu do swojej osoby?
D.W: W moim przypadku była to tylko rozmowa. Niektórzy ujawniali swoje szczególne zdolności, ja dostałem się dzięki temu, że potrafię rozmawiać.
GK: Czy kiedy już otrzymał pan zaproszenie do programu, wiedział pan, dokąd pojedziecie?
D.W: Ten program był do końca owiany tajemnicą. Otrzymaliśmy tylko wiadomość, że 16 października mamy być na lotnisku „Okęcie” o piątej rano. Dopiero tam zostały nam wręczone bilety lotnicze i plecaki z wyposażeniem na tę wyprawę. I tam się dopiero dowiedzieliśmy, że jedziemy do Sevilli w Hiszpanii.
GK: Oglądając pierwszą edycję tego programu można było zauważyć, ze dobrano osoby o bardzo różnych charakterach. Teraz jest podobnie. Wiedzieliście jednak, że musicie wśród nich znaleźć owego „agenta”. Jak to się panu udawało?
D.W: Tak, rzeczywiście, dzięki temu, że znaliśmy poprzedni program, wiedzieliśmy o co chodzi. Cała zabawa polega na tym, że każda z dwunastu to osoba o odmiennym charakterze. Wytypowanie agenta to bardzo trudne zadanie. Każdy musiał uważnie obserwować innych. Różnica była jednak taka, że poprzednio nikt nie chciał się „przyznać”, że jest agentem, teraz każdy starał się skierować podejrzenia na siebie. Był nawet taki moment, że siedzieliśmy przy stole i ktoś powiedział „agent, powstań!” – i wstało osiem osób.
GK: Wspomniał już pan o tym, że program był owiany tajemnicą. Czy to dotyczyło też postaci samego agenta?
D.W: Oczywiście. Nas było dwunastu uczestników, 30 osób z obsługi technicznej, a tylko producent i trzech realizatorów wiedziało, kto jest agentem.
GK: Wiele osób podczas pierwszej edycji zastanawiało się, czy uczestnik, po otrzymaniu czerwonego piórka, rzeczywiście wstaje od stołu i wyjeżdża?
D.W: I rzeczywiście tak jest – wraca do Polski. Uczestnicy nie mają kontaktu z osobą, która odpadła. Spotykają się dopiero przy ostatnim odcinku.
GK: W pierwszej edycji programu ekipa przebywała we Francji, wykonując wiele różnych zadań. W większości mieli tez świetną pogodę. Druga edycja nie odbiega chyba od pierwszej?
D.W: My w Hiszpanii mieliśmy ekstremalne warunki pogodowe: raz chodziliśmy w polarze, a raz w krótkich spodenkach. Zadania były też różne i też ekstremalne, jak na przykład skoki z mostu. W pierwszym odcinku widzieliśmy, że były też różne zadania intelektualne.
GK: Wspomniał pan na początku, że do innego programu typu reality show nie zgłosiłby się pan. Dlaczego? Czym „Agent” różni się od innych tego typu programów?
D.W: Chociażby dlatego, że w innych programach, przykładowo „Big Brother”, ludzie muszą się nawzajem eliminować. W „Agencie” tego nie ma – jest to na tyle dobry program, że my graliśmy jak w filmie przygodowym. Później będzie pokazane, jakie nakłady finansowe szły na jeden odcinek. Można byłoby nakręcić za to dobry film przygodowy. Ponadto zwiedziliśmy całą Andaluzję i nie da się ukryć, że była to przygoda mojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz pojawi się na stronie po zatwierdzeniu przez moderatora