Zupełnie przypadkiem wpadł mi w ręce artykuł poświęcony drugiej edycji "Agenta", postanowiłem więc zmienić pierwotne plany i dziś prezentuję część "historyczną", a informacje o kolejnym uczestniku programu zamieszczę w przyszłym miesiącu. Bohater publikowanego dziś artykułu, w tym cyklu jeszcze się nie pojawił.
Autorami artykułu są Aldona Szczuraszek i Wojtek Miller. Treść zatytułowana "Agent, czyli kto?" pojawiła się w tygodniu "Rzecz Krotoszyńska" datowanym na 6 marca 2002. Całość ukazała się pomiędzy emisją dziewiątego i dziesiątego odcinka.
* * *
Od ponad dwóch miesięcy widzowie TVN śledzą losy bohaterów drugiej edycji programu Agent. My odwiedziliśmy jednego z jego uczestników.
Roman Maciejak, mieszkaniec Milicza, jest poborcą podatkowym. Udział w programie nazywa przygodą życia. Wraz z jedenastoma innymi osobami wyleciał z Okęcia do Hiszpanii, aby rywalizować o wysoką nagrodę pieniężną. Była wśród nich ta, która wcieliła się w tytułową rolę agenta i miała za zadanie uniemożliwienie pozostałym wykonywania zadań, a tym samym zdobywania pieniędzy. Większych od tych, jakie otrzymał zwycięzca pierwszej edycji, a otrzymał 111 400 zł. Co pewien czas zawodnicy odpowiadali na pytania dotyczące agenta, na przykład o kolor jego oczu, albo o to, który w kolejności wykonywał zadanie. Z gry odpada ten, który podczas kolacji wyciągnie z koperty czerwone piórko, symbol najmniejszej wiedzy o agencie.
- Widziałem pierwszą edycję Agenta, program bardzo mnie zainteresował. W podjęciu decyzji trochę pomogła mi też córka - zdradza nasz rozmówca. Aby dostać się do programu należało na początku wysłać SMS-a i... mieć odrobinę szczęścia. Roman Maciejak to szczęście miał. Pojechał na dwa castingi, a w końcu zabrano go do Hiszpanii. Z pozostałymi uczestnikami spotkał się dopiero na lotnisku. - Nie było możliwości, abyśmy spotkali się kiedykolwiek wcześniej - kontynuuje.
Program nagrywano od 16 października do 9 listopada. Zawodnicy poruszali się po całej Andaluzji, gdzie czekało na nich wiele niebezpiecznych zadań, m.in. walka z bykiem czy skok z wysokości kilkunastu pięter do wody. Jednak dla Romana nie stanowiło to większego problemu. W programie wyznał, że chce, aby jego córka wiedziała, iż ma odważnego tatę. W rozmowie z nami to potwierdził: - Wszystko co robiłem, robiłem z myślą o niej.
Roman przyznaje, że z upływem czasu napięcie rosło i zabawa przeistaczała się w grę. Były krzyki, wzajemne oskarżanie się o niewykonanie zadania. Do tego dochodziły emocje związane z kolacją, po której ktoś musiał odejść. Pewny swego mógł być tylko agent. - Spośród 30 osób, które brały udział w realizacji programu, tylko kilka wiedziało, kim on jest. Reszta była nieświadoma - opowiada Roman. Nawet prowadzący program Marcin Meller nie miał świadomości, kto gra tę rolę. Jak powiedział po zakończeniu pierwszej edycji, pozwoliło mu to obiektywniej prowadzić program.
- My wiedzieliśmy już, na czym ten program ma polegać. Widzieliśmy przecież pierwszą edycję, gdzie zawodnicy bardzo zżyli się ze sobą i zadania wykonywali w przyjacielski sposób. U nas każdy starał się już grać, po to, aby wprowadzić drugą osobę w błąd - relacjonuje nasz rozmówca. Taka sytuacja bardzo podobała się producentowi, ponieważ nawet w finale nikt nie był pewien swojego typu na agenta.
- Starałem się trzymać trochę z boku. Obserwowałem, przyglądałem się, kto co robi, jak się zachowuje - objaśnia swoją taktykę poszukiwania agenta Roman Maciejak. Wygrywały te osoby, które w porę rozszyfrowały zasady walki o byt. Nie było warto przywiązywać się do pozostałych zawodników. Kto to zrobił, po ich odejściu czuł gorycz i smutek. Nasz bohater starał się tego uniknąć, zachować zimną krew. - Nie nawiązywałem przyjaźni. Wszystkich traktowałem na równi i być może dlatego utrzymałem się tak długo.
Po jednym z zadań Roman musiał zmienić swój wygląd, czego skutki są widoczne jeszcze dzisiaj. Przefarbował bowiem włosy na blond. Po tym zdarzeniu zgolił również wąsy. - Była propozycja, abym je też przefarbował, ale w końcu zdecydował się zgolić.
W swoim mieście jest rozpoznawany bez problemów. i - jak twierdzi - nie jest mu trudno trzymać język za zębami, chociaż każdy próbuje wyciągnąć z niego informacje dotyczące programu. Zmieniony wygląd sprawił natomiast, że nie zawsze jest rozpoznawany poza Miliczem. - Kiedy jechaliśmy z Hanią z Krakowa do Warszawy, zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Ja poszedłem zapłacić rachunek, Hania pozostała w samochodzie. W pewnym momencie podszedł do niej jakiś facet i poprosił o autograf. Po chwili ja podszedłem, a on nie zwrócił na mnie uwagi. Hania powiedziała, że jest tu jeszcze ktoś z Agenta. Wtedy zapytał: "Gdzie?" - opowiada z uśmiechem Roman.
Uczestnicy Agenta często się spotykają, zwłaszcza teraz, gdy program emitowany jest w telewizji. TVN często wzywa ich do Warszawy lub Krakowa, gdzie biorą udział w konferencjach prasowych, sesjach zdjęciowych, itp. Nikt nie ma pretensji do agenta, wszyscy rozumieją, jaka była jego rola.
Roman Maciejak przyznaje, że Agent to najlepsza rzecz, jaka mu się w życiu przydarzyła. Nie ukrywa, że chciałby przeżyć coś takiego jeszcze raz. Ponieważ program jeszcze jest emitowany w telewizji, Roman nie mógł nam udzielić więcej informacji na temat osoby agenta. Kto wie? - może się okazać, że to on był sprawcą całego zamieszania i celowo wprowadzał w błąd uczestników programu, a także i nas...
Lubiłem Romka oglądać w tym programie i w sumie fajnie, że udało mu się tak długo wytrwać w programie.
OdpowiedzUsuńTo było wzruszające,gdy odchodząc powiedział,że jest zwykłym szarym człowiekiem.Wiem,że osoba która ze mną oglądała płakała wtedy ale nie pamiętam czy to była siostra czy szwagier
OdpowiedzUsuń