Czas na kolejny wpis historyczny - jubileuszowy i jednocześnie, przynajmniej na jakiś czas ostatni z tej serii. Jeśli ktoś dysponuje innymi tekstami sprzed lat poświęconymi programowi, prośba o wiadomość.
Dzisiejszy tekst w oryginale ukazał się na nieistniejącej już stronie agent.onet.pl. Ja publikuję treść dzięki showmag.info. Tytuł: "Fenomen Agenta" - który pojawił się 12 października 2002 roku.
* * *
Agent był pierwszym z emitowanych w Polsce programów gatunku reality show. To właśnie ogromna popularność Agenta sprawiła, iż nastąpił po nim ogromny boom na tego typu programy.
Agent jest jednak zupełnie inny od pozostałych ze swego gatunku, o czym stali fani wiedzą, a nowi będą mieli okazję się przekonać. Pierwsza edycja Agenta emitowana była od października 2000 roku do stycznia roku 2001. Druga – od grudnia 2001 do marca 2002. Obecną, trzecią już edycję Agenta można oglądać na antenie TVN od 2 października do 18 grudnia. Tym razem emisja programu odbywa się w każdą środę o godzinie 21:00. Tego samego dnia, przed północą nadawany jest program „Na tropie agenta”.
Zgłoszenia do programu przyjmowane były telefonicznie i SMS-owo. Zgłosiło się 40 tysięcy śmiałków, z których do drugiego etapu zakwalifikowano 2,5 tysiąca. Casting odbył się tradycyjnie w Krakowie i Warszawie. Na testy psychologiczne i rozmowy z grupą realizatorską, liczącą około 30 osób, zaproszono już tylko 60 wybrańców, z których po burzliwej naradzie wyłoniono szczęśliwą dwunastkę. Nagrodą za wytrwałość i spryt, które pozwolą realizować kolejne zadania będzie konkretna suma pieniędzy. Ogółem do wygrania w programie jest 300 tysięcy złotych. Choć na sukces pracuje cała grupa, to po ostatnim odcinku wygrana trafi na konto najlepszej osoby. Dla utrudnienia w grupie działa zakonspirowany agent, którego rolą jest umiejętne wywodzenie w pole pozostałych zawodników. Atmosfera jest więc bardzo napięta. Każdy musi się mieć na baczności. Każdy próbuje też na własną rękę ustalić, kto jest agentem.
Prowadzącym program, tak jak w poprzednich edycjach Agenta, jest Marcin Meller, dziennikarz „Polityki”. Jest on przewodnikiem wyprawy, przedstawia uczestnikom zadania do wykonania, podsyca atmosferę przypominając o dywersyjnych działaniach jednego z członków grupy, a podczas uroczystej kolacji, „informuje” o dalszych losach grupy, wręczając koperty z piórkami: czerwone, dla osoby odchodzącej z programu i zielone dla pozostałych uczestników.
* * *
- Co skłoniło Cię do przyjęcia roli prowadzącego w tym przedsięwzięciu?
- Agent to był pierwszy tego typu program w Polsce. Wcześniej co nieco czytałem o takiej telewizji w zachodnich gazetach i byłem bardzo zaciekawiony co to w ogóle jest. I nagle dostaję propozycje od prezesa Waltera (seniora) by poprowadzić Agenta. Więc przede wszystkim podnieta dlaczego ja? No ale to intuicja prezesa, który gdzieś mnie zobaczył w telewizji kiedy gadałem o ukochanej Afryce. I wiem, że mam możliwość zrobić coś po raz pierwszy w Polsce. Zobaczyć od kuchni, jak taki program wygląda. Dodajmy do tego szczyptę próżności i decyzja podjęta. Jeśli chodzi o Agenta 2, to po pierwszym Agencie, niemal na każdej imprezie, na którą szedłem, słyszałem kto poprowadzi drugiego Agenta. Taka informacja od „życzliwych”. Więc kiedy zaproponowano mi kontynuację, potraktowałem ją na zasadzie, że pokażę wała życzliwym, że sprawdziłem się. A Agent 3, hmmmm… Nigdy nie byłem w Portugalii, lubię ten program, nawet jeśli praca przy nim potrafi być koszmarnie ciężka, efekt w postaci telewizyjnej jest uroczy. Wiedziałem, że będę miał sporo czasu na czytanie. To bardzo ważne, bo w Warszawie czytam praktycznie to, co jest potrzebne mi do pracy, a wiedziałem, że w Portugalii będę mógł sobie poczytać powieści i właśnie tak robiłem, wertując Mario Vargasa Llosę. No i czynnik bardzo ważny, o którym rzadko kto mówi: pieniądze.
- Czy udział w Agencie, choć po innej niż zawodnicy „stronie barykady”, jakoś Cię zmienił?
- Stałem się na dobre i złe osobą publiczną. Ludzie mnie wszędzie rozpoznają więc muszę uważać co robię. Było mi tak miło w Portugalii, kiedy wylądowaliśmy w jakimś miasteczku na prowincji i poszedłem sobie na spacer z zaprzyjaźnionym fotografem z ekipy Agenta. Kupiliśmy sobie whisky, które wypiliśmy na środku pięknego renesansowego placyku. Obok stała policja, nikt nie zwracał uwagi, było pięknie. W Polsce mogę o tym zapomnieć. Natomiast popularność Agenta, która przenosi się na mnie, powoduje, że dużo łatwiej pracuje mi się jako dziennikarzowi Polityki. To wielki problem: masz temat do zrobienia i jak nawiązać kontakt z ludźmi. Moja twarz z Agenta powoduje, że idzie mi dużo łatwiej. Poza tym poznaje kupę sympatycznych ludzi tylko dlatego, że lubią Agenta.
- Czym się zajmujesz, kiedy nie wprowadzasz „agentów” w tajniki kolejnych zadań?
- Przede wszystkim jestem dziennikarzem Polityki. Pisanie to moja miłość-nienawiść. Mnóstwo się włóczyłem po świecie. Najpierw, kiedy mieliśmy po 25 lat i kiedy jeszcze nikt tego w Polsce nie robił, przejechaliśmy z Marcinem Kydryńskim w pół roku autostopem Afrykę z Kairu do Kapsztadu. Czyli total. Potem blisko rok spędziłem w Afryce sam. Trochę podróżowałem, trochę szukałem tematów do napisania. Pojechałem na tydzień do Ugandy opisać wybory, zostałem na trzy miesiące opisując wojnę domową i kumplując się z bratem prezydenta. Poza tym pisałem z byłej Jugosławii, z Zakaukazia (Armenia, Azerbejdżan, Gruzja), z Czeczenii, Iranu i sam nie pamiętam skąd jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się na stronie po zatwierdzeniu przez moderatora