W poprzedniej części przedstawiłem zdarzenia, które miały miejsce przed pierwszymi zadaniami w trzeciej edycji "Agenta". Dziś czas na wydarzenia z pierwszych dni, związanych z tym, co widzieliśmy w pierwszym portugalskim odcinku.
W treści znajdziecie co nieco o tym, co mogliśmy zobaczyć w telewizji, ale i fragmenty opowiadające o portugalskiej przygodzie od kuchni. Oryginał pojawiał się na stronie agent.onet.pl. Ja publikuję treść dzięki showmag.info. Ważne: nie ingerowałem w treść, także możliwe niedociągnięcia językowe.
* * *
Jedziemy do Lamego. To 400 km na północ od Lizbony. Część trasy pokonujemy autostradą, część lokalnymi drogami, które nie są najlepiej oznakowane. Dzisiaj dzień wolny, tzw. na przejazd. Nikt z zawodników nie wie jeszcze, że pierwsza konkurencja dopiero jutro. Jak na środek lata i sezon urlopów ruch raczej niewielki. W porze obiadu próbujemy namierzyć jakąkolwiek restaurację .To co znajdujemy jest albo zamknięte, albo jedzenia nie ma. Wszyscy są głodni, niektórzy z głodu aż źli. A na castingach uprzedzaliśmy, że Agent to nie tylko fantastyczna zabawa i wielka przygoda. To przede wszystkim ciężka praca i masa sytuacji na które nikt nie ma wpływu. Jak choćby ta, że na odcinku prawie 200 km nie możemy nic zjeść.
W końcu przed Lamego w przydrożnej knajpce kucharz lituje się nad nami i serwuje śladowe ilości mięsa z chlebem i sałatą o smaku octu. Pod wieczór dojeżdżamy do hotelu w górach kilka kilometrów za Lamego. U naszych stóp cała panorama miasta i okolicznych wiosek oświetlona tysiącami świateł. Mimo późnej pory i zamkniętej hotelowej restauracji dostajemy prawdziwy obiad. Dziwne menu nie wszystkim smakuje. Ryby z zębami, ziemniaki z cynamonem, smażona kiełbasa z wielkimi „spyrkami”. zupa pomidorowa wygląda zaskakująco. To co było zupą wsiąknięte jest w gruby kawał chleba na którym leży jajko sadzone. Prawdziwą furorę robią tym razem bułki z serkiem topionym. Rano po śniadaniu i krótkiej nocy przegadanej na temat agentowych zadań jedziemy na miejsce pierwszej konkurencji. Dzień wcześniej mijaliśmy kilka mostów i teraz wszyscy przekonani są, że będzie skok na bungie. Przed wjazdem na tamę pierwszy problem. Wszystko wyliczone co do minuty, za chwilę wyląduje helikopter z Marcinem na pokładzie tymczasem oba jeepy nie mogą wykręcić z wąskiej dróżki. Nasz operator nawołuje ich co sił w płucach, a i to nie na wiele się zdaje. W końcu oba samochody cofają i mieszcząc się w czasie dojeżdżają na tamę. Nadlatuje Marcin, wita się i objaśnia pierwszą konkurencję – uczestnicy muszą zejść po linie w dół, liczącej 129 metrów, betonowej konstrukcji. Dla uatrakcyjnienia zadania, ma być owo zejście wykonane do góry nogami… Dodatkowo Marcin wyjaśnia, że za tchórzostwo jednej osoby zapłacą wszyscy – tylko zejście każdego z nich pozwoli na zarobienie pieniędzy w wysokości 35.000 złotych. Znając zadanie, stawkę, o którą się toczy oraz swe możliwości, każdy z uczestników musi podjąć decyzję. Nie jest to łatwe, na ich twarzach maluje się strach. Wojtek, mający największą wprawę we wspinaczce przejmuje dowodzenie: doradza i podtrzymuje na duchu najbardziej wątpiących w swoje siły. Ruszyli – każdy z mikrokamerą na kasku. Widzimy więc ich twarze, na których malują się strach, zwątpienie, zmęczenie, niedowierzanie, a w końcu ogromna radość. W tej dyscyplinie największą wprawę ma Wojtek i to właśnie on przejmuje dowodzenie nad grupą, daje dobre rady i podtrzymuje na duchu tych co się boją. Pomimo wielkiego strachu w wyznaczonym czasie z tamy schodzą wszyscy.
Pierwsze zarobione pieniądze i ciekawość niespodzianki, którą ma być nocleg w nietypowym miejscu. Znowu droga – musimy przejechać prawie 200 km do Caramulo. Wyjeżdżając z tamy gubimy drogę. Mijamy wioski których nie ma na naszej mapie. Wracamy i okazuje się, że nikt nie zauważył znaku, który stał odwrócony. Nauczka na przyszłość – w Portugalii trzeba patrzeć nawet na takie odwrócone znaki. Znowu mamy kulinarny problem – szukamy restauracji. W końcu dopadamy McDonalda i kolejne rozczarowanie. Obsługa pracuje tu kilka razy wolniej niż w Polsce. Potem zabłądziliśmy. Tym razem znak ustawiony był na odwrót. Poinformowano nas, że tak sobie stoi od lat i wszyscy się gubią. Cóż – co kraj to obyczaj. Na miejsce niespodzianki przyjeżdżamy spóźnieni. Na widok barki wszyscy się cieszą. Rano po wieczornym entuzjazmie nie ma śladu, nikt się nie wyspał. Niebawem okazało się, że będą się z tą aurą musieli dziś zaprzyjaźnić – ich zadanie to toczenie ogromnych beczek po ulicach miasteczka i odnalezienie winiarni, z których zawartość owych bek pochodzi. Trzeba to realizować w trzyosobowych grupach, przy czym toczeniem beczek zajmują się 3 z nich, a czwarta grupa może pomóc toczącym odpowiadając prawidłowo na rozmaite pytania o Portugalii. Każda dobra odpowiedź nagradzana jest odsłanianiem kolejnych liter w nazwach winnic. Nie wiedzą jednak, która grupa, do której winnicy powinna się udać. Grupa „nie tocząca” ma z pozostałymi łączność komórkową i może wykonać dowolną ilość połączeń telefonów, ale za każde z wykonanych połączeń cała grupa traci część z pieniędzy, które dosłała wcześniej od Marcina (1000 euro). Wąskie i kręte uliczki Porto, oprócz tego, że mokre, są dziś też wyjątkowo zaludnione – obecność polskiej ekipy z kamerą frapuje mieszkańców. Życzliwość tubylców jest odwrotnie proporcjonalna do nastrojów zawodników. Robimy niemałe zamieszanie, lotem błyskawicy roznosi się wieść, że polska telewizja kręci tu film. Ludzie wypytują co to za ekipa, w jednej z knajpek barman przełącza kanał na TVN, pokazując z dumą, że oni tu w Portugalii także nas odbierają. Dzisiejszego zadania grupie nie udaje się wykonać. Pojawiają się pretensje i po raz pierwszy dochodzi do sprzeczki pomiędzy Kamilą a Teresą. Prawie wszyscy padają ze zmęczenia, a tymczasem muszą odpowiedzieć na pytania na laptopie i wytypować agenta. Przygotowania do kolacji przeciągają się.
W ekskluzywnej winiarni Sandemana parę osób w oczekiwaniu na swoją kolej do laptopa przysypia na ławkach. Ci, którzy są już po teście wracają zaskoczeni pytaniami. Nie podejrzewali, że będzie trzeba udzielić tak szczegółowych odpowiedzi. Okazuje się, że tak naprawdę zbyt mało o sobie wiedzą. Wszyscy żałują, że nie zdążyli robić notatek. Gdy po kolei wchodzą już na piórkową kolację w ostatniej chwili okazuje się, że nie ma Adama, który właśnie smacznie śpi na ławce, zostaje więc obudzony – zdążył na zdjęcia. Pierwsze czerwone piórko trafia do Kamili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się na stronie po zatwierdzeniu przez moderatora