Po wakacyjnym przestoju czas wrócić na właściwe tory. Dziś dwunasta część historycznego cyklu, w którym pojawiają się archiwalne artykuły, wywiady i teksty, po raz pierwszy opublikowane przed kilkunastoma laty.
Bohaterem dzisiejszego wpisu jest Mirosław Pasek, agent drugiej edycji. Tekst zatytułowany "Agent to ja" autorstwa Wojciecha Chmury ukazał się 29 marca 2002 roku w "Dzienniku Polskim". Link do wersji internetowej - kliknij tutaj.
* * *
Wciąż jest rozpoznawany w miejscu zamieszkania i w Krakowie, z którego pochodzi. W sezonie letnim chciałby jeszcze zakosztować sportów ekstremalnych, które go pasjonują, albo wyjechać na drugi koniec świata, gdyż zwiedzanie świata to również jego hobby.
LIMANOWA. Po roli agenta z programu TVN, Mirosław Pasek, 29-letni informatyk, właściciel limanowskiej firmy komputerowej, marzy teraz o sportach ekstremalnych
Po szalonej przygodzie, jaką był udział w programie "AGENT" telewizji TVN, życie 29-letniego informatyka z Limanowej wróciło do normalności. Na widocznym miejscu w firmie eksponuje pamiątkowe gadżety, kartonik ze swoim imieniem i czarnym piórkiem agenta.
W sierpniu ubiegłego roku Mirosław Pasek ze swoją dziewczyną Moniką i dwójką znajomych wybrał się na wycieczkę po Europie. Przez Francję dotarli do Hiszpanii, potem wybrzeżem Morza Śródziemnego wrócili do kraju. Nie spodziewał się, że trzy miesiące później wróci do słonecznej Andaluzji jako agent w drugiej edycji telewizyjnego programu TVN.
Od lat miał znajomych w środowisku telewizyjnym, jednak nie przyszło mu do głowy, że stamtąd wyjdzie zachęta, by się zdecydował na niewdzięczną rolę agenta. Po telefonie miał tylko dwa dni do namysłu.
- Nie bałem się tego, czy fizycznie sprostam różnym trudnościom - opowiada Mirosław Pasek. - Wiedziałem, że moja rola ma polegać na przeszkadzaniu grupie. Obawiałem się, że z każdym dniem będziemy coraz bardziej zaprzyjaźnieni, a ja stale mam być czujny, z dystansem do nich i do tego co robią, wyobcowany. W końcu to oni walczyli o pieniądze, nie ja.
Kiedy po kastingu dowiedział się, że został zaakceptowany jako agent, producenci wyznaczyli mu dwa spotkania: jedno w Krakowie, drugie w Warszawie. Dowiedział się, że o tym, kto jest agentem, wie on sam i czwórka producentów. Nawet kamerzyści i dźwiękowcy nie byli wtajemniczeni, żeby nie sugerować czegokolwiek telewidzom liczbą ujęć i sposobem fotografowania. Przed znajomymi milczał o swojej roli. Zwierzył się jedynie mamie i Monice. Jego jedyna pracownica z firmy wiedziała tylko tyle, że szef wyjeżdża na realizację programu "AGENT" na trzy tygodnie i że wszystko pozostaje na jej głowie.
Dwunastu uczestników "AGENTA" spotkało się po raz pierwszy na Okęciu. Przeważali mieszkańcy Polski południowej, głównie Śląska.
- O tym dokąd lecimy, dowiedzieliśmy się z biletów lotniczych - wspomina Mirek. - Podobnie jak nie wiedzieliśmy, co będziemy robić następnego dnia. Ja, jako agent, dowiadywałem się o stawianych zadaniach najwcześniej, poprzedniego dnia wieczorem. Żeby móc zastanowić się, w jaki sposób utrudniać ich wykonanie.
Na początek było ujarzmianie byka, notabene różową a nie czerwoną płachtą. Agent nie miał tu jednak żadnego szczególnego polecenia.
- Wiele osób od początku udawało agentów i to mi niewątpliwie pomagało - mówi Mirek. - Musiałem jednak znaleźć jakiś kostium teatralny dla siebie. Postanowiłem, że od początku dam się poznać jako osoba niezgrabna, ciapa, fajtłapa. Tu się potknąłem, tam coś zgubiłem, upuściłem z ręki. Pamiętam, jak skakaliśmy z mostu. To nie było bandżi, tylko sztywna lina, na której każdy z nas po skoku bujał się jak wahadło. Nigdy tego nie próbowałem i miałem stracha. Podzielili nas na dwie grupy. Jedna z nich miała zgadywać, czy pozostali skoczą. Za trafne wytypowanie były oczywiście pieniądze. Miałem uniemożliwić ich zdobycie. Byłem umówiony z producentami, którzy znali wynik typowania pierwszej grupy. Jeśli jeden z nich przyjdzie na most w białej koszulce - muszę skakać, jeśli w czarnej, skakać nie mogę. Chodziło o to, by typujący przegrali.
Najczęściej jednak Mirek kombinował sam. Musiał mieć się na baczności, bo niemal na samym początku przy liczbowych kombinacjach zbyt natarczywie udawał głupiego, podawał błędne dane. Robił wszystko, by nie dopuścić do rozwiązania zadania. Wyszło na to, że nie wie, ile cyfr ma pin. On, informatyk, facet nieprzeciętnie inteligentny. Od tego czasu zrobił się czujny. Wiedział, że wszyscy patrzą mu na ręce. Nie uniknął wpadki.
- Miałem jedną bardzo trudną sytuację. Zostałem ukryty w ruinach, grupa miała mnie odszukać. W ten sposób wykorzystaliśmy grę w paintball. Strzelaliśmy do siebie kulkami z farby. Musiałem strzelić w plecy Dorocie, tłumacząc, że to jedyna metoda by dostać zielone piórko, przepustkę do dalszego uczestnictwa w programie. Nie lubię nikogo atakować od tyłu, a tym bardziej strzelać. Ta sytuacja stała się dla nie nagle tak przeraźliwie naturalna. Myślałem, że tego nie zrobię.
Rozszyfrował go Bartek, późniejszy zwycięzca, który zgarnął 125 tysięcy złotych. Zauważył z ukrycia, że Mirek rozmawiając przez krótkofalówkę nie naciska klawiszy.
- Dowiedziałem się o tym od realizatorów, bo Bartek pytany, kogo podejrzewa, wskazał mnie i powiedział dlaczego. Zdałem sobie sprawę, że teraz nie popuści. Będzie bacznie śledził każdy mój krok, każdy ruch. Żeby nie wypaść z gry, trzeba było nie tylko wskazać prawidłowo agenta, ale podawać o nim jak najwięcej informacji. Jakie miał tego dnia skarpetki, koszulę, co jadł, co ze sobą nosił, jak się zachowywał w danej sytuacji. Czułem, że chwycił się mnie mocno. Ja rzeczywiście udawałem, że rozmawiam przez krótkofalówkę z helikopterem, który miał sprowadzić błąkającą się część grupy na właściwą drogę. Skutecznie to utrudniłem.
Wpadka z krótkofalówką nasunęła pierwsze podejrzenia pracownicy Mirka Bernadecie Oleksy. Oglądała rzecz jasna każdy program i przez dłuższy czas nie mogła się zorientować, kto odgrywa rolę agenta. A właściwie należałoby powiedzieć, dywersanta. Bo to dywersant na tyłach wroga szerzy destrukcję, agent głównie zbiera informacje. Nieistotne. Taka nazwa belgijskiego programu przyjęła się w Polsce.
- Zasugerowałam się wypowiedzią Bartka - mówi Bernadetta. - Od tej pory coraz mocniej byłam przekonana, że to mój szef jest agentem.
- To bardzo fajna zabawa, mądra, wymagająca od uczestników sprawności, sprytu, inteligencji - uważa Mirek. - Nie bez znaczenia były też piękne, hiszpańskie plenery. Po takiej dawce, na razie Hiszpanii mam dość.
Bartek zwycięzca, lekarz pediatra ze Szczecina, zorganizował już jedno spotkanie z grupą. Prowadzi bar w Dąbkach, nad morzem. Zaprasza wszystkich na lato. Cóż, wygrać mógł tylko jeden. Po wielu trudnych dniach, trzytygodniowej gonitwie za pieniądzem, stresy i wzajemne animozje już się wyciszyły. Pozostają grupą ściśle związaną przeżyciami. Żyją nimi cały czas.
- O "AGENCIE" nie pozwalają mi zapomnieć ludzie w Limanowej. Rozpoznają mnie bezbłędnie. W krakowskich supermarketach ugania się za mną dzieciarnia. To sympatyczne. Póki jeszcze ktoś mnie kojarzy z programem, czekam na oferty reklamowe - pół żartem dorzuca Mirek.
Za to, że z założenia nie miał szans na wygraną, telewizja zapłaciła mu parę groszy. Nazywa to rekompensatą za nieobecność w pracy. Nie chce ujawnić ile, ale zastrzega, że niewiele.
- Traktowałem to przede wszystkim jako przygodę - twierdzi. - Tyle jeszcze można w życiu przeżyć. Pociągają mnie od dawne ekstremalne wyczyny. Poskakałbym na spadochronie.
Być może bliskie mu kobiety nie są przekonane, co do słuszności wyboru takich właśnie atrakcji. Jego dziewczyna Monika, która przyjechała do niego na krótką wizytę do Hiszpanii podczas ósmego odcinka gry, zrozumie go lepiej niż mama. Z drugiej jednak strony, czyż mama będzie w stanie zabronić czegoś jedynakowi?
Mirek z rodzicami przyjechał do Limanowej w 1988 roku. Miasteczko u stóp Miejskiej Góry było miejscem z wyboru. Piękne krajobrazy, klimat. Po ośmiu latach otworzył tu firmę informatyczną, która działa nieźle do dziś. Jedno ze spełnionych marzeń.
Mój ulubiony agent. Idealnie odegrał swoją rolę.
OdpowiedzUsuńCzy będą realizowane jeszcze jakieś wywiady z dawnymi uczestnikami?
OdpowiedzUsuńPolecam zapoznać się z wpisem "Tak było pięć lat temu - styczeń 2014"
Usuń