Nadszedł czas, aby przedstawić wam zapowiadany już kilka miesięcy temu wywiad z kolejnym uczestnikiem pierwszej edycji "Agenta" - Piotrem Szyszką. Tak jak i poprzednie dwa wywiady, ten również pojawi się w dwóch częściach. W części pierwszej tradycyjnie dowiecie się o kulisach pojawienia się Piotrka w programie - które brzmią co najmniej ciekawie, pierwszych zadaniach i sytuacji, w której został wybrany liderem grupy. Miłej lektury!
-----------------------------------------------------------------------------------------
Zazwyczaj zaczynam od pytań związanych ze zgłoszeniem do programu i nie inaczej będzie tym razem. Proszę opowiedzieć, co skłoniło pana do wzięcia udziału w „Agencie”?
Zazwyczaj zaczynam od pytań związanych ze zgłoszeniem do programu i nie inaczej będzie tym razem. Proszę opowiedzieć, co skłoniło pana do wzięcia udziału w „Agencie”?
Muszę przyznać się do tego, że tak naprawdę namówił mnie kumpel. Żeby było śmieszniej, to był kumpel z TVN. Znaliśmy się z czasów, kiedy obydwaj mieszkaliśmy w Opolu. Wiedział, że lubię różnego rodzaju wyzwania, chętnie biorę w nich udział. Zresztą wspólnie uczestniczyliśmy w wielu tego typu zmaganiach, na przykład w paintballu organizowanym przeze mnie. Właśnie ten kolega doszedł do wniosku, że planowany program to coś dla mnie, zresztą on nieco więcej, co nie oznacza, że dużo, o nim wiedział, ja nawet nie zauważyłem reklam w telewizji, zresztą nigdy nie zwracałem uwagi na podobne ogłoszenia, bo nigdy na serio nie brałem pod uwagę możliwości wzięcia w czymkolwiek udziału lub wygrania czegokolwiek.
No to już na starcie miał pan nieco łatwiej, niż inni uczestnicy
Kolega nie miał możliwości, by wpłynąć jakkolwiek na mój los na castingach, jedynie wiedział, że szykuje się coś, co może mnie zainteresować i próbował mnie zmobilizować do wysłania zgłoszenia. Dla świętego spokoju odpowiedziałem, że wyślę w wolnej chwili, zrobiłem nawet zdjęcia i… olałem sprawę. Doszedłem do wniosku, że nie chce mi się pisać długiego listu zgłoszeniowego, zadzwoniłem do kolegi do Warszawy i poinformowałem go, że nie wyślę zgłoszenia, bo nie zdążę. Było to dzień przed upływem terminu nadsyłania zgłoszeń, więc faktycznie nie było szans, by moje zdążyło dotrzeć na czas. Okazało się jednak, że mój znajomy będzie w Opolu, więc głupio mi było i w końcu ten list napisałem. Kolega zawiózł go do telewizji, złożył na recepcji, a za dwa lub trzy dni dostałem telefon, abym zgłosił się do Krakowa. Później gdzieś dojrzałem jedną reklamę szykowanego programu w telewizji, faktycznie była ona dość tajemnicza i nie za bardzo było wiadomo, o co w tym programie będzie chodzić, nie przeszkadzało mi to jednak, bo nawet nie zakładałem, że ja udam się na tę wyprawę. Podchodziłem do tematu na luzie i to chyba był powód sukcesu. Pojechałem na casting nie nastawiając się w ogóle na pozytywne rozstrzygnięcie. Potem okazało się, że byliśmy wybierani według jakiegoś klucza – musiał być jeden policjant lub żołnierz, musiała być gospodyni domowa, musiała być businesswoman, musiał być emerytowany ktoś… Tak mieli zaplanowane w scenariuszu – różni ludzie, z różnych środowisk i zawodów spotykają się ze sobą i nie tylko walczą o pieniądze, ale też ścierają się ze sobą. Chodziło o to, by zrobić show, interesującą rzecz.
Ten znajomy w telewizji dla wielu może jednak oznaczać, że wiedział pan znacznie więcej o zasadach i czekających zmaganiach niż pozostali uczestnicy.
Środki ostrożności były do tego stopnia daleko posunięte, że on jako dźwiękowiec nie mógł znaleźć się w grupie realizatorskiej jadącej do Francji, bo był z Opola i ja też byłem z Opola – a pierwotnie miał pracować przy programie. Robiono wszystko, aby nie było jakichkolwiek przecieków, by ktoś przez kogoś czegokolwiek się nie dowiedział i by nikt nie miał jakiegokolwiek wpływu na moje decyzje i przewidywania w programie. Choć nikt poza mną i nim nie wiedział, że my się znamy, postanowiono zastosować środek zapobiegawczy i tylko jeden z nas do Francji dotarł… Wracając do pytania – kolega nie znał szczegółów programu, więc jedyne, o czym wiedziałem przed wylotem, a o czym nie wiedzieli inni, to docelowe miejsce, do którego się udajemy. Nic poza tym. Ta informacja była o tyle pomocna, że wiedziałem, iż nie muszę pakować butów narciarskich, co na przykład zrobił Romek. Raczej spodziewałem się, że latem nie będziemy we Francji jeździć na nartach. Miałem więc ciut łatwiej, jeśli chodzi o przygotowanie ekwipunku, co potem jednak i tak większego znaczenia nie miało, bo pierwszego dnia kazali nam się przepakować do malutkich plecaczków, więc część rzeczy trzeba było zostawić. Dawało to przedsmak tego, że będą się działy różne rzeczy i wszystkiego się można spodziewać.
Kiedy zorientował się pan, w jakiego typu przygodzie bierzecie udział?
W pierwszym zmaganiu, kiedy pojawiły się helikoptery, zaczęło do nas częściowo docierać, w czym my tak właściwie bierzemy udział, z jakim rozmachem przygotowywany jest program. Wcześniej dowiedzieliśmy się, że będziemy odpadać, że wśród nas jest agent… Idea programu mówiła wszem i wobec, że kto lepiej typuje agenta, ten wygra. Sugerowano nam też, by udawać agenta, bo im bardziej na siebie ściągniesz podejrzenia, tym bardziej odciągniesz je od agenta. Okazało się, że była to kompletna nieprawda. Zastosowanie takiej taktyki na przykład przez Liwię spowodowałoby jej natychmiastowe odpadnięcie – zresztą późniejsza zwyciężczyni programu była bliska wyeliminowania już w pierwszym odcinku, miała tyle samo błędnych odpowiedzi co Wojtek, który ostatecznie wyciągnął czerwone piórko, utrzymała się tylko dzięki lepszemu czasowi. Dlaczego dla Liwii taka taktyka okazałaby się zabójcza? Bo kilka odpowiedzi na pytania dotyczące osoby będącej agentem, między innymi przedział wiekowy, były takie same zarówno w przypadku typowania Agnieszki jak i Liwii. Dlatego też gdyby na siebie ściągnęła podejrzenia i wszyscy typowali by ją jako agenta, a ona kogokolwiek innego niż Agnieszka, od razu by ją wywiało z programu.
Pamięta pan, co pan pomyślał, gdy Marcin Meller kazał wam oddać pieniądze, telefony, itp.?
Oni nam wszystko zapewniali, więc tak w zasadzie własne pieniądze były nam tam potrzebne jak dziura w moście. Jednak sam fakt, że takie zdarzenie miało miejsce sugerowało, że będzie ciekawie i że możemy być co parę chwil czymś zaskakiwani. I tak faktycznie było – a to helikopter, a to zadanie w kukurydzy…
Pierwsze zadanie i od razu klęska. Nie udało się grupom odnaleźć w wyznaczonym czasie miejsca, w którym przebywali Jerzy i Liwia. Zadanie było do wykonania?
Moim zdaniem nie. Dostaliśmy trzy godziny na jego wykonanie. Umówiliśmy się, że po upływie półtorej godziny spotkamy się wszyscy w jednym miejscu, jakimś miasteczku i dalej razem powędrujemy. Sam lot helikopterem trwał chyba z 45 minut, Danka, która dotarła może z 45 minut przed upływem trzech godzin była mocno zdziwiona stwierdzeniem, że jej grupa spóźniła się na miejsce wspólnego spotkania i w ogóle nie przyjmowała tego do wiadomości. Założyła, że chodzi nie o półtorej godziny z wyznaczonego czasu, a o półtorej godziny marszu, w ogóle nie biorąc pod uwagę faktu, że przecież czas płynął już podczas przelotu helikopterem. Zostało nam więc mniej niż godzinę, a nasze urządzenia wskazywały, że jesteśmy jeszcze daleko od celu, więc jasne stało się, że bez samochodów w wyznaczonym czasie do niego nie dotrzemy. A przecież nawet nie wiedzieliśmy, gdzie brakująca dwójka się znajduje…
W zadaniu golfowym pan jako jedyny nie odpowiadał na pytanie. Inni zdecydowali za pana, czy też pan uznał, że inni poradzą sobie lepiej z pytaniami?
Znaliśmy się krótko, każdy o pozostałych uczestnikach wiedział niewiele, więc zadanie nie poszło nam przede wszystkim dlatego, że nikt nie mógł zadziałać w sposób racjonalny, ocenialiśmy siebie nawzajem po swojemu, bez jakiegoś głębszego sensu. Zarówno do golfa jak i pytań dobierane były osoby na chybił trafił.
Początek waszej rywalizacji w programie trudno uznać za szczególnie udany. Po trzech zadaniach na koncie raptem 2 tysiące…
Na początku każdy miał pretensje do każdego o wszystko. Nawet gdy ktoś coś spier….ł, to miał o to pretensje do innych. Winni byli wszyscy, tylko nie prawdziwy winowajca. We wspomnianym wcześniej golfie wszyscy bali się wziąć udział, więc ostatecznie na pole golfowe udali się Kuba, który nigdy nie miał kija w ręku i Iza, która podobno jakąś styczność miała. Tak to zadanie spier….i, że zamiast zarobić, to żeśmy jeszcze dopłacili. Wiadomo, że trzeba było coś z tym zrobić, jakoś inaczej podejść do tematu. Wówczas, co było dla mnie miłym zaskoczeniem, Danka – bardzo charyzmatyczna burmistrz, która zawsze miała rację, nawet jeśli jej nie miała – powiedziała: koniec, decyzje podejmuje człowiek, który ma największe doświadczenie w takich akcjach. Wskazała mnie. Faktycznie, jako jedyny miałem jakiekolwiek doświadczenie, jeśli chodzi o podobne wyprawy. W wyborze lidera chodziło też o to, by jedna osoba podejmowała decyzje, a reszta się podporządkowała.
W między czasie potworzyły się animozje w naszej grupie. Była święta inkwizycja przeciwko Jurkowi, czyli Iza, Izolda i Danka. Wiedzieliśmy, że dzielą nas na grupy, trzeba było więc dokonywać takich podziałów, żeby w grupach nie było sprzeczek, niesnasek i by nie utrudniały one wykonywanie zadań. Nawet pilnowałem, by podczas podróży samochodem, Jurek nie siedział w tym samym pojeździe z dziewczynami. Tego nie było za bardzo w telewizji widać, kamera nie zawsze nam towarzyszyła, pokazano tylko sytuację podczas śniadania z Izoldą i Jurkiem…
Odpowiedni dobór w pary miał zwłaszcza znaczenie w zadaniu wykonywanym na polu kukurydzy…
Wiedziałem, że poza Liwią nikt nie może znaleźć się w parze z Jurkiem. Jedna para była więc już niejako od razu poza wszelką dyskusją. Wiedziałem też, że Izolda dość dobrze dogaduje się z Kubą, więc powinno im się dobrze ze sobą współpracować. Co do Danki, wiedziałem z kolei, że jest kobietą apodyktyczną i musi mieć w parze kogoś równie mocnego. Wydawało mi się, że dzięki temu będzie nam się nieźle współpracować, co oczywiście okazało się błędnym założeniem, bo kilka razy wprowadziła mnie na łowczych, którzy mnie jednak ulgowo potraktowali… Do ogarnięcia były dwie sprawy – po pierwsze trasa, po drugie łowcy. Danka prowadziła mnie trasą, w ogóle nie zaprzątając sobie głowy łowczymi, co było przerażające… Idę korytarzem, widzę łowcę, więc spierdzielam, a ona mi każe wracać. Więc ja wracam myśląc, że przeprowadzi mnie inną trasą, a ona w ten sam korytarz mnie wpuszcza… Labirynt to była fajna sprawa, ale moim zdaniem zadanie było nie do wykonania.
* * *
W drugiej części Piotrek opowie o tym, dlaczego udało się wykonać zadanie - skok na bungee, jak zareagował na widok czerwonego piórka, dlaczego konsekwentnie stawiał na Jerzego, jako tytułową postać i co go zirytowało podczas kręcenia epilogu. Druga część rozmowy zostanie opublikowana w następny poniedziałek, 28 listopada.
A już dziś zapowiadam możliwość przesyłania swoich pytań do Piotrka. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat poruszanych kwestii w wywiadzie, albo też macie pytania do Piotrka, które nie padły w rozmowie - przesyłajcie je poprzez formularz kontaktowy, pw na facebooku lub komentarz pod wywiadem z adnotacją: "Pytanie do Piotrka". Komentarz nie zostanie opublikowany. Możecie też wstrzymać się z przesyłaniem pytań do czasu publikacji drugiej części wywiadu, aby przekonać się, czy wasze potencjalne pytanie w nim się nie pojawi.
* * *
I jeszcze dwie sprawy porządkowe:
1) Jeszcze przez dziewięć dni - do 30 listopada - można przesyłać swoje typy w zabawie "Wybieramy najlepsze momenty drugiej edycji Agenta". Każdy, kto chciałby wziąć udział w zabawie, może wciąż to zrobić - szczegóły w odpowiednim wpisie. W późniejszym terminie również będzie można dosyłać odpowiedzi, z oczywistych względów (publikacja wyników) będą one jednak musiały zostać okrojone o niektóre pytania.
2) W grudniu lub styczniu postaram się przygotować dla was suplement rozmów z Remigiuszem Małeckim i Jerzym Pankowskim... Do obydwu panów przysłaliście w sumie po około 10 pytań, które zostaną zadane, a odpowiedzi zostaną opublikowane.
Super wywiad, tak samo jak poprzednie. Wielkie podziękowania dla pana Piotra
OdpowiedzUsuńJak zawsze ciekawie poczytać coś od kulis. Daje to często nowe spojrzenie.
OdpowiedzUsuńDzięki za wywiad i za czas poświęcony na to :)
Z innej beczki: Panie Łukaszu, ma Pan może jakiś kontakt z Panem Adrianem Kozieniem, albo z BartasC4 z YouTube w sprawie trzeciej edycji?
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu kontaktuję się z Adrianem Kozieniem. Ostatnim razem napisał, że jeszcze nic nie wrzucił, gdy tylko coś będę wiedział więcej, poinformuję na blogu... Są natomiast fragmenty programu (3 edycja) udostępniane przez Bartasa na youtube - wrzucił chyba prolog i cztery zadania, choć nie wiem, czy cały czas są dostępne (miały być tylko czasowo, przez mniej więcej tydzień)... P.s. Piszemy na blogu, proszę zwracać się w komentarzach do mnie niczym do kolegi :)
UsuńDziękuję, za szybką odpowiedź. Te fragmenty z trzeciej edycji programu, które udostępniał BartasC4, wrzuciłem na wetransfer, więc jakby ktoś chciał ściągnąć to jeszcze raz przypominam link: https://we.tl/cWycg8yGEq.
OdpowiedzUsuńPrzez to, że nie wszystko pokazywali na kamerach (z oczywistych powodów), to tak bardzo nie rzucało się w oczy, że Piotr był przywódcą w grupie. Tym cenniejszy jest ten wywiad, który mówi o tym trochę więcej.
OdpowiedzUsuńDrobna informacja z tym przywództwem pojawi się też w drugiej części
UsuńJeszcze lepiej :-)
UsuńTrochę z innej beczki - pisałam pod poprzednim postem, ale jakoś się nie pojawiło - jak ogłaszali wyniki w belgijskich edycjach Agenta?
OdpowiedzUsuńNie pojawiło się z nieznanych powodów - przy próbie zatwierdzenia pojawił się komunikat: "Nie można opublikować, bo komentarz został usunięty..." :) W Belgii ogłaszali tak jak wszędzie - komputer i kolorowy (zielony lub czerwony) ekran
UsuńBardzo słabo...
UsuńSuper, dzięki za wywiad! :)
OdpowiedzUsuńWtedy to była konspira... nie to co teraz z gwiazdeczkami ;/